- Wszyscy słyszeliśmy, jak na konwencji w Stalowej Woli przez przedstawicieli rządu i NSZZ „Solidarność” zostały triumfalnie ogłoszone podwyżki. Dopiero później okazało się, że to nie będą trwałe rozwiązania wchodzące do podstawy wynagrodzenia, tylko jednorazowe wypłaty - uważa Piotr Ostrowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych (OPZZ).

Wydaje się, że nastroje związkowców w Polsce powinny być obecnie na wysokim poziomie wzburzenia, szczególnie w budżetówce. Tymczasem od czterech lat, gdy przez Polskę przetoczyła się fala strajków w oświacie, jest cisza i spokój. Zastanawiam się, jak w tej sytuacji chcecie wynegocjować podwyżki w budżetówce w przyszłym roku o 24 proc. niwelujące skutki inflacji. Jak na razie w 2022 r. fundusz płac urzędników wzrósł o 4,4 proc., przy 14,4 proc. inflacji, w tym roku rząd proponuje oprócz 7,8 proc. podwyżki funduszu płac jednorazowe dodatki, które trwale nie zrekompensują 12 proc. inflacji prognozowanej w 2023 r., i podwyżkę w 2024 r. na poziomie 6,6 proc., czyli równej prognozie inflacji na przyszły rok.

W ostatni weekend pojawiła się zapowiedź protestów w szkołach, które miałyby odbyć się 1 września. Oświata to branża silnie uzwiązkowiona, dobrze zorganizowana i ze zdolnością mobilizacyjną. Jeśli chodzi o pozostałe branże, to rozmowy trwają. Nie mogę zdradzać ich szczegółów.

Czy OPZZ szykuje ogólnopolski protest?

Trwają zaawansowane rozmowy nad ogólnopolskim protestem sfery budżetowej we wrześniu. Nie mogę jednak zdradzać szczegółów, kiedy dokładnie się odbędzie i które branże wezmą w nim udział. Jest jeszcze na to za wcześnie. Ale negocjacje są na zaawansowanym etapie.

Czy to nie za późno? W październiku wybory. Co jeśli ten czy inny nowy rząd nie dotrzyma słowa danego pod presją przedwyborczych protestów?

Jest to mało prawdopodobne, chyba że rząd, który obejmie władzę po wyborach, chce rozpocząć kadencję od protestów z perspektywą przegrania kolejnych wyborów.

Jak pan skomentuje porozumienie zawarte przez NSZZ „Solidarność” z rządem premiera Mateusza Morawieckiego, z którego m.in. miały wynikać dodatkowe podwyżki dla sfery budżetowej, płatne jeszcze w tym roku, a z projektów, które wpłynęły do Sejmu, okazało się, że będą to tylko jednorazowe dodatki.

Wszyscy słyszeliśmy, jak na konwencji w Stalowej Woli przez przedstawicieli rządu i NSZZ „Solidarność” zostały triumfalnie ogłoszone podwyżki, i wszyscy zainteresowani w to uwierzyli. Nie widzieliśmy wtedy treści porozumienia, jakie zostało podpisane między Piotrem Dudą, szefem Solidarności, a premierem Morawieckim. Dopiero później okazało się, że to nie będą trwałe rozwiązania wchodzące do podstawy wynagrodzenia, tylko jednorazowe wypłaty. Dostaną je zresztą nie tylko pracownicy sfery budżetowej, lecz także nauczyciele, jako dodatek z okazji 250. rocznicy powstawania Komisji Edukacji Narodowej.

Dlaczego rząd zastosował ten zabieg, aby te podwyżko-dodatki nie weszły do podstawy wynagradzania setek tysięcy pracowników sfery budżetowej i oświaty?

Mogę się tylko domyślać, ale gdyby pieniądze na dodatki potraktować jako realne zwiększenie podstawy wynagrodzenia pracowników budżetówki, to stanowiłyby one punkt wyjścia do przyszłorocznej podwyżki w sferze budżetowej, która jest obecnie negocjowana z rządem w Radzie Dialogu Społecznego. Rząd, wypłacając jednorazowo 1125 zł pracownikom administracji i nauczycielom, nie zrekompensuje im rzeczywistego ubytku ich pensji spowodowanego inflacją, jaka miała miejsce w ostatnich latach. Szacujemy, że od 2021 r. uszczupliła ona siłę nabywczą pensji Polaków o 35 proc. Tymczasem po latach zamrożenia wzrostu wynagrodzeń w sferze budżetowej w zeszłym roku fundusz płac wzrósł o 4,4 proc., a w tym roku administracja dostała tylko 7,8 proc. więcej środków na wynagrodzenia, co nie rekompensuje w żaden sposób inflacji, jaka miała w tym czasie miejsce. To dlatego domagamy się 24 proc. podwyżki wynagrodzeń urzędników i pracowników administracji w przyszłym roku. Także po to, by wynagrodzenia w budżetówce były wyraźnie wyższe od minimalnej pensji. A w wielu urzędach wynagrodzenia zaczęły się niebezpiecznie zbliżać do ustawowego minimum lub wręcz są na tym poziomie.

Jak zatem będą wyglądały negocjacje w Radzie Dialogu Społecznego, w której co roku odbywają się uzgodnienia w sprawie wspólnego stanowiska związkowców, pracodawców i rządu w sprawie tych podwyżek i waloryzacji świadczeń z ZUS? Od lat takiego porozumienia nie udało się osiągnąć, a zdarzyło się nawet, że rząd przebijał oczekiwania związków zawodowych.

Rząd faktycznie raz zaproponował wyższą stawkę płacy minimalnej niż ta wspólnie proponowana przez związki zawodowe. Pytanie, czy jest po co siadać do negocjacji? I po co są te negocjacje, gdy dopiero po ich zakończeniu pojawiają się nowe prognozy budżetowe, które zachęcają rząd do jeszcze większych podwyżek niż te zapowiedziane wcześniej. Może to oznaczać, że rząd chce się zaprezentować jako hojniejszy od związków zawodowych i doskonale dba o pracowników zarabiających minimalną pensję czy zatrudnionych w budżetówce. Tymczasem jako eksperci od polityki społecznej doskonale wiemy, że za tymi wzrostami stoi ustawa o minimalnym wynagrodzeniu, która każe przy rekordowej podwyżce w przyszłym roku uwzględnić także rekordową w ostatnich latach inflację w Polsce. W praktyce te hojne podwyżki odbywają się na poziomie ustawowego minimum. Niemniej jednak negocjować z rządem trzeba. Uważam, że bez względu na wszystko presja ma sens.

Dlaczego rząd przebija oczekiwania związkowców?

Dobre pytanie, choć nie mówmy, proszę, o stale powtarzającym się zjawisku – zdarzyło się tak raz. Jeżeliby jednak nastąpiłoby to także w tym roku, to skojarzenie z kampanią wyborczą jest oczywiste. Władza pokazuje się przed obywatelami – oto my zagwarantowaliśmy wam większy wzrost. Daje to ogromny kapitał polityczny.

Może zmiany w tym zakresie przyniesie inicjatywa Komisji Europejskiej, aby we wszystkich krajach Wspólnoty warunki zatrudnienia co najmniej 80 proc. pracowników były ustalane w drodze układu zbiorowego pracy, czyli w drodze negocjacji między pracownikami reprezentowanymi przez związki zawodowe a pracodawcami.

Nie jestem pewien, czy obecny rząd odda inicjatywę w tej sprawie w ręce partnerów społecznych, skoro można na tym budować poparcie społeczne. Poza tym jak na razie trudna do wyobrażenia jest dla mnie sytuacja, w której odejdziemy w Polsce od mechanizmu ustalania na szczeblu centralnym podwyżek minimalnego wynagrodzenia, podwyżek w budżetówce czy waloryzacji świadczeń z ZUS.

Spory z rządem o pensje w oświacie idealnie nadają się jako materia do negocjacji branżowego układu zbiorowego pracy i kształtowania w ten sposób podwyżek nauczycieli. Podobnie jest w opiece zdrowotnej, gdzie przecież od niedawna, po fali protestów, wprowadzono ustawę o minimalnym wynagrodzeniu pielęgniarek, lekarzy i reszty personelu medycznego. Dlaczego w tych branżach nie obowiązują już teraz układy zbiorowe pracy?

Obecnie obowiązujące w Polsce przepisy czy zmienione w wyniku implementacji dyrektywy w sprawie adekwatnych wynagrodzeń minimalnych w UE nie wystarczą do tego, aby do takich negocjacji usiadły trzy strony, czyli oprócz związkowców także pracodawcy czy rząd. Dobrym tego przykładem są Niemcy, gdzie kwestię minimalnych wynagrodzeń w wybranych branżach uregulowano w układach zbiorowych pracy, jednak w 2015 r. rząd Angeli Merkel zdecydował się na wprowadzenie powszechnie obowiązujących przepisów o wynagrodzeniu minimalnym w całych Niemczech. Powodem była nieskuteczność negocjacji partnerów społecznych w tym zakresie. Państwami, w których kwestie wynagrodzeń są uregulowane w układach dotyczących zdecydowanej większości zatrudnionych, w niektórych branżach nawet 100 proc., są kraje skandynawskie. Jednak tam układy powstały w latach 30. zeszłego wieku, gdy pracodawcy pod naporem panoszącego się w Europie faszyzmu usiedli do negocjacji ze związkami zawodowymi, by uspokoić nastroje społeczne.

Mam wrażenie, że do zwiększenia skuteczności negocjacji z rządem i pracodawcami konieczna byłaby taka zmiana polskich przepisów, która pozwoliłaby na wchodzenie pracowników sfery budżetowej w spór bezpośrednio z rządem czy spółką matką w grupie kapitałowej spółek rządzonych bezpośrednio z centrali. Co oznaczałoby także możliwość ogłoszenia strajku obejmującego całą taką strukturę. Tymczasem obecnie takie spory polegają na sumie strajków w poszczególnych zakładach pracy, jak miało to miejsce w oświacie w 2019 r. W każdej ze strajkujących szkół związkowcy musieli wszcząć oddzielny spór zbiorowy, choć dyrektorzy nie decydują o tym, ile napłynie do nich pieniędzy na wynagrodzenia nauczycieli, by wywrzeć ostatecznie presję na rządzie, w którego rękach leżą takie decyzje.

Są to postulaty programowe OPZZ obecnej kadencji. Jednak ich wdrożenie nie będzie łatwe. Nie po to w latach 90. poprzedniego wieku ustalono taki system wchodzenia w spory zbiorowe, jaki mamy obecnie w Polsce, aby miałoby się to teraz zmienić na korzyść związków zawodowych. Znacznie wzmacniając ich pozycję w konfrontacji z biznesem czy rządem. ©℗

Trwają zaawansowane rozmowy nad ogólnopolskim protestem sfery budżetowej we wrześniu. Nie mogę jednak zdradzać szczegółów, kiedy dokładnie się odbędzie i które branże wezmą w nim udział

Rozmawiał Mateusz Rzemek