Rzecznik praw obywatelskich zamiast inspekcji pracy oraz zaświadczenia dla whistleblowerów fakultatywne, a nie obligatoryjne. Takie zmiany przewiduje kolejny projekt przepisów o sygnalistach, który właśnie trafił na szybką ścieżkę rządową.

Resort rodziny opublikował kolejną wersję projektu ustawy o ochronie osób zgłaszających naruszenia prawa (choć pierwszą w tej kadencji Sejmu). Zasadniczo to stary projekt, ale z modyfikacjami. Rząd planuje przyjąć go jeszcze w tym kwartale. Dodatkowo, wbrew zasadzie dyskontynuacji prac poprzedniego parlamentu, ma on trafić w przyspieszonym trybie – bez konsultacji i uzgodnień – od razu do Stałego Komitetu Rady Ministrów.

Pośpiech w przyjęciu przepisów jest wskazany, bo z implementacją unijnej dyrektywy o sygnalistach (nr 2019/1937 w sprawie ochrony osób zgłaszających naruszenia prawa Unii) jesteśmy spóźnieni o ponad dwa lata. W największych firmach powinna ona działać już od połowy grudnia 2021 r., a od 17 grudnia 2023 r. miały nią być objęte te zatrudniające od 50 do 249 pracowników. W związku z opóźnieniem Komisja Europejska (KE) zaskarżyła Polskę do Trybunału Sprawiedliwości UE. Orzeczenie TSUE może oznaczać dla nas kary – KE domaga się zasądzenia co najmniej 3,8 mln euro (patrz: infografika).

– To dobrze, że rząd uznał przyjęcie ustawy wdrażającej za jedno z najpilniejszych zadań – stwierdza dr Damian Tokarczyk, adwokat, of counsel w kancelarii Raczkowski.

RPO w miejsce PIP

Nowa wersja projektu przewiduje zmianę instytucji, do której będą spływać zgłoszenia sygnalistów, którzy nie wiedzą, do kogo je skierować. Zamiast Państwowej Inspekcji Pracy rolę tzw. organu wsparcia ma pełnić rzecznik praw obywatelskich. Tym samym przywrócono rozwiązanie przyjęte w jednym z poprzednich projektów ustawy.

– Wyznaczenie RPO jako organu zobowiązanego do rozpatrzenia każdego zgłoszenia zewnętrznego znacznie lepiej realizuje cel dyrektywy. Ma to być bowiem organ niezależny. PIP takiego przymiotu nie ma. Ponadto PIP jest instytucją wyspecjalizowaną w prawie pracy, zaś zgłoszenia będą dotyczyć zasadniczo innych obszarów. Naruszenia prawa pracy mogą, ale nie muszą być objęte systemem zgłoszeń – zauważa dr Tokarczyk. Podkreśla, że RPO ma szerokie możliwości prowadzenia postępowań sprawdzających i może zapewnić sygnaliście realną ochronę. – Wydaje się, że poprzednia decyzja o wyznaczeniu PIP na organ centralny była podyktowana politycznie, niechęcią do poprzedniego RPO – stwierdza.

– To odpowiedź na wątpliwości, które pojawiły się po publikacji poprzedniego projektu ustawy – dodaje Katarzyna Sarek-Sadurska, radca prawny, kierująca Działem Prawa HR w Deloitte Legal. Zaznacza, że art. 64 dyrektywy za organ właściwy do przyjmowania zgłoszeń uznaje „organy sądowe, regulacyjne lub nadzorcze mające kompetencje w odnośnych szczególnych dziedzinach lub organy o bardziej ogólnych kompetencjach na poziomie centralnym w ramach państwa członkowskiego, organy ścigania, organy antykorupcyjne lub rzeczników praw obywatelskich”. – Nadanie takiej kompetencji PIP nie byłoby zatem efektywne ani zgodne z aktem unijnym. W praktyce ta zmiana pozwoli zatem uniknąć przeciążenia inspekcji i zapewni osobom zgłaszającym naruszenia wsparcie organu o odpowiednich kompetencjach i umocowaniu. Pracodawcy otrzymali w ten sposób większą pewność co do przebiegu procedury zgłaszania naruszeń oraz podstawy prawnej rozpatrywania zgłoszeń przez odpowiednie organy – uważa Sarek-Sadurska.

Vacatio legis wciąż za krótkie

Projekt przewiduje, że ustawa wejdzie w życie po upływie miesiąca od dnia ogłoszenia w Dzienniku Ustaw, natomiast podmioty publiczne i prywatne mają wdrożyć u siebie system zgłoszeń wewnętrznych sygnalistów w ciągu miesiąca od dnia wejścia w życie ustawy. Poprzedni projekt ustawy przewidywał dwumiesięczny termin wejścia w życie.

– To bardzo mocny sygnał dla pracodawców, zwłaszcza tych, którzy nie rozpoczęli prac nad implementacją rozwiązań z zakresu zgłaszania nieprawidłowości, aby realnie pochylić się nad tymi zagadnieniami. Skutecznie wdrożony whistleblowing to bowiem system składający się z kilku elementów, nie zaś wyłącznie dokument wewnętrzny – dodaje dr hab. Beata Baran-Wesołowska, radca prawny, partner w BKB Baran Książek Bigaj.

Zdaniem mec. Sarek-Sadurskiej ta zmiana jest najbardziej kontrowersyjna. – Choć vacatio legis zostało wydłużone względem poprzednich projektów, nadal nie pozwala ono na odpowiednie dostosowanie się do przepisów projektowanej ustawy. Kwestia zgłaszania naruszeń wymaga bowiem utworzenia skomplikowanych kanałów zgłoszeń, co może wymagać również uzupełnień kadrowych czy dodatkowych pomieszczeń i sprzętu. Miesięczny termin może stanowić wyzwanie zarówno dla dużych, jak i małych czy średnich przedsiębiorstw – przekonuje ekspertka Deloitte Legal.

Doktor Tokarczyk zwraca natomiast uwagę, że termin jest za długi, jeśli chodzi o podmioty publiczne. – Już teraz powinny się one dostosować do dyrektywy, która w stosunku do nich odnosi skutek bezpośredni – stwierdza. – Gdy zaś chodzi o pozostałe podmioty, formuła rozdzielenia dnia wejścia w życie ustawy i okresu dostosowawczego może stwarzać poważne problemy w praktyce. To może oznaczać, że w dniu wejścia w życie ustawy będą już obowiązywać przepisy o ochronie sygnalistów, ale nie będzie jeszcze regulacji wewnętrznych o sposobie realizacji tej ochrony. Lepszym rozwiązaniem był dwumiesięczny okres vacatio legis, w trakcie którego podmioty miałyby czas na wprowadzenie regulaminów wewnętrznych i odpowiednich rozwiązań organizacyjnych – przekonuje.

Potwierdzenie nie dla każdego

Najnowsza propozycja regulacji zakłada również zmianę w kwestii wydawania sygnalistom zaświadczeń o podleganiu ochronie przewidzianej w projektowanej ustawie (w przypadku dokonania zgłoszenia zewnętrznego). Zamiast obowiązku wydania takiego zaświadczenia przez organ, do którego ono wpływa, przewiduje jedynie możliwość jego uzyskania na żądanie sygnalisty.

– To dobre rozwiązanie, podobne do tego, jakie mamy w przypadku zaświadczenia wydawanego na żądanie osoby zawiadamiającej o przestępstwie – zaznacza dr Tokarczyk.

Profesor Baran-Wesołowska przypomina, że poprzedni projekt przewidywał nie tylko obowiązkowe zaświadczenia o statusie sygnalisty, lecz także i przede wszystkim poprzedzające je obligatoryjne składanie oświadczeń przez zgłaszającego – pod rygorem odpowiedzialności za fałszywe zeznania – że informacja o naruszeniu prawa była prawdziwa w momencie dokonania zgłoszenia. – Jednocześnie nie przewidziano narzędzi prawnych do weryfikacji prawdziwości przekazywanych danych. Rozwiązanie to stanowiło więc swoiste wypaczenie idei whistleblowingu – wskazuje. Jej zdaniem rezygnacja z obligatoryjnych zaświadczeń i oświadczeń to jednocześnie rezygnacja z mnożenia barier przed potencjalnymi sygnalistami.

Poza tym w nowym projekcie zrezygnowano z obowiązku informowania o wydaniu zaświadczenia podmiotu zatrudniającego sygnalistę. Zmianę tę pozytywnie odbiera dr Tokarczyk. – W niektórych bowiem wypadkach zawiadomienie pracodawcy o wydaniu zaświadczenia mogłoby być dla sygnalisty niekorzystne. Co prawda ucinałoby to dyskusję na temat świadomości pracodawcy, że dana osoba podlega ochronie jako sygnalista, ale też umożliwiałoby jednak stosowanie środków odwetowych, które byłyby prawnie skuteczne do czasu rozpatrzenia przez sąd ewentualnego odwołania, np. od rozwiązania umowy o pracę – zauważa.

Z kolei w ocenie Katarzyny Sarek-Sadurskiej zmiana w zakresie obowiązku wydawania zaświadczeń pozwoli uniknąć napływu zgłoszeń niemających faktycznego związku z celem i zakresem przedmiotowym zarówno dyrektywy, jak i samej ustawy. – To odpowiednie organy będą decydować o faktycznym charakterze naruszenia, a co za tym idzie – o zasadności podlegania ochronie – podkreśla ekspertka. ©℗

ikona lupy />
Jakie kary grożą nam od TSUE? / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe