Z początkiem lipca weszła w życie druga w tym roku podwyżka pensji minimalnej. Obecnie wynosi ona 3,6 tys. zł, a w przyszłym roku przebije granicę 4 tys., co było jedną z obietnic PiS złożonych przed wyborami w 2019 r.

Jarosław Kaczyński zapowiadał osiągnięcie tego pułapu rok wcześniej, niż to się finalnie stanie, a gdy to deklarował, 4 tys. zł było warte tyle, ile dziś ok. 5,5 tys., więc realizacja tamtej obietnicy wyjdzie rządowi tylko częściowo. Sam jednak zaczynałem swoją aktywność zawodową od pensji minimalnej wynoszącej wtedy (w 2006 r.)… 899 zł brutto, więc trudno mi nie docenić skoku, jakiego pod tym względem dokonała Polska w ostatnich latach.

Minimalne wynagrodzenie za pracę przeszło w Polsce bardzo długą drogę od czasów, gdy jego wartość wzbudzała drwiny, do momentu, gdy jest jednym z wyższych w Europie – oczywiście po uwzględnieniu różnic cenowych. Przez cały ten czas ścierały się dwa zupełnie odmienne punkty widzenia – nazwijmy je umownie „perspektywą związkowców” oraz „perspektywą pracodawców”. Oczywiście wyznawcy pierwszej optowali za jak najwyższymi podwyżkami, a drugiej – najchętniej w ogóle znieśliby płacę minimalną albo przynajmniej zamrozili na kilka lat. Na początku wieku kolejne koalicje rządzące dosyć zgodnie przychylały się bardziej do optyki pracodawców, podnosząc najniższe wynagrodzenie ostrożnie i po długich negocjacjach w Komisji Trójstronnej. Dotyczyło to także PiS, który obecnie jest w taktycznym sojuszu z Solidarnością, ale w czasach minister Zyty Gilowskiej potrafił podnieść pensję minimalną o… 37 zł brutto (na początku roku 2007). Po tej podwyżce polska płaca minimalna wynosiła 936 zł, czyli 387 euro, licząc według parytetu siły nabywczej (PPS). Była więc niższa o prawie 50 euro od czeskiej i o niecałe 80 euro od tureckiej. Spośród krajów UE wyprzedzaliśmy wtedy wyłącznie niektóre państwa Europy Środkowej i Wschodniej – Węgry, Słowację i kraje bałtyckie. Poza tym Rumunię i Bułgarię, które dopiero wchodziły do UE, oraz Serbię, która do tej pory jest poza Wspólnotą. Hiszpańska płaca minimalna wynosiła wtedy 690 euro PPS, natomiast amerykańska 748 euro, a więc była dwukrotnie wyższa od polskiej.

Jak wskazują autorzy publikacji Instytutu Badań Strukturalnych „Wpływ płacy minimalnej na rynek pracy o znacznym odsetku zatrudnienia czasowego” z 2015 r., szybsze podnoszenie minimalnej pensji rozpoczęło się po roku 2008. W latach 2002–2007 wynosiła ona około jednej trzeciej średniej krajowej. W 2013 r. było to już 44 proc., co plasowało nas w okolicach średniej OECD. Rok później było to 45 proc. średniej.

Problem w tym, że szybszy wzrost pensji minimalnej nie przekładał się bezpośrednio na sytuację wszystkich pracowników. Przede wszystkim dlatego, że istniały wtedy możliwości obchodzenia przepisów dzięki umowom cywilnoprawnym, w których można było spokojnie zapisać kilkuzłotowe stawki godzinowe niezapewniające pensji minimalnej nawet przy przepracowaniu pełnego etatu. Jak czytamy w publikacji IBS: „Wraz ze wzrostem płacy minimalnej od 2008 r. zwiększył się odsetek pracowników zarabiających poniżej płacy minimalnej. W okresie 2002–2007 wynosił on przeciętnie 10,3 proc., zaś w latach 2008–2013 – 11,9 proc.”.

Pracownicy etatowi mogli liczyć na szybki wzrost wynagrodzeń, jednak osobom wchodzącym na rynek pracy częściej oferowano omijające kodeks umowy, które w tamtym czasie notowały rekordy popularności. W 2013 r. na umowach zlecenia lub o dzieło pracowało niemal 1,5 mln Polek i Polaków – najwięcej w historii.

W tamtym czasie podwyżki pensji minimalnej negatywnie wpływały na poziom zatrudnienia. Według autorów publikacji IBS przed 2013 r. ponad jedną trzecią przypadków utraty pracy można było przypisać podwyżkom pensji minimalnej – dawało to 116 tys. zwolnień rocznie. Najsilniejszy ich wpływ na likwidację stanowisk pracy zanotowano w latach 2008–2009, gdy rozpoczynał się globalny kryzys gospodarczy. Wskaźnik zatrudnienia spadł wtedy z 59 do 57 proc., chociaż od momentu wejścia Polski do UE nieustannie rósł. Średnia w OECD wynosiła wtedy 64 proc.

W połowie drugiej dekady XXI w. zaszła fundamentalna zmiana. Pracowników zaczęło brakować, kolejne branże mierzyły się z problemami z zapełnieniem wakatów, a odsetek bezrobotnych utrwalił się na jednocyfrowym poziomie, chociaż jeszcze na początku wieku dochodził do 20 proc. W latach 2013–2016 stopa bezrobocia spadła z 11 do 6 proc. Od 2017 r. bezrobocie liczone według aktywności ekonomicznej ludności (BAEL) nigdy nie wzrosło już powyżej 5 proc., a na koniec roku 2022 wyniosło ledwie 2,9 proc.

W połowie ubiegłej dekady ruszyła także intensywna imigracja zarobkowa do Polski, rozpoczęta jeszcze pod koniec rządów koalicji PO-PSL, ale zintensyfikowana w czasach deklaratywnie antyimigranckiego PiS. Początkowo pracownicy napływali głównie z Ukrainy, ale od kilku lat firmy ściągają już ludzi z całego globu – w zeszłym roku Polska wydała zezwolenia na pracę obywatelom 140 krajów świata.

Dzięki temu pojawiło się też pole do o wiele szybszego wzrostu płacy minimalnej. Waloryzacje rzędu kilkudziesięciu złotych odeszły do historii. Od tempa podwyżek ważniejsze było jednak uszczelnienie przepisów dzięki wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej w 2017 r. Ograniczyło to możliwości stosowania kilkuzłotowych stawek za godzinę, z czego wcześniej korzystały nawet instytucje publiczne i uczelnie wyższe.

W 2018 r. płaca minimalna wynosiła 2,1 tys. zł brutto. Według danych Eurostatu była to przeszło połowa mediany zarobków w Polsce, co plasowało nas na dziewiątym miejscu w UE, między Holandią i Irlandią. Najnowsze dane GUS dotyczące mediany zarobków w Polsce obejmują rok 2020, gdy wynosiła ona 4703 zł. Ówczesna płaca minimalna wynosiła 2,6 tys. zł., czyli 55 proc. mediany.

Dzięki zmianom na rynku pracy podnoszenie płacy minimalnej w znacznie większym stopniu podnosiło zarobki pracowników niewykwalifikowanych, niż ograniczało zatrudnienie. W 2020 r. IBS opublikował kolejne badanie na temat wpływu minimalnego wynagrodzenia na polski rynek pracy. Według tej analizy podwyżki pensji minimalnej wpływały przede wszystkim na regiony mniej rozwinięte, gdzie wymuszały na pracodawcach podnoszenie pensji najmniej zarabiającej części załóg. Wprawdzie nieco ograniczały zatrudnienie, ale w wyraźnie mniejszym stopniu niż dawniej. „Szacujemy, że gdyby relacja płacy minimalnej do płacy przeciętnej pozostała na poziomie z 2007 r., to przeciętne płace w tych podregionach byłyby o 3,4 proc. niższe, a zatrudnienie o 1,2 proc. wyższe” – czytamy w publikacji.

Liberałowie przekonują, że podwyższanie płacy minimalnej prowadzi do redukcji miejsc pracy, gdyż firmom nie opłaca się utrzymywać niektórych pracowników niewykwalifikowanych. W drugiej dekadzie XXI w. w Polsce ta teoria nie działała. W latach 2016–2023 pensja minimalna wzrosła nad Wisłą z 1850 do 3600 zł. Ceny urosły zaś o 44 proc., a więc podwyżki pensji minimalnej daleko wyprzedzały inflację. W tym czasie następował też nieustanny wzrost wskaźnika zatrudnienia. W 2016 r. pracowało 63 proc. Polaków w wieku produkcyjnym. Średnia OECD wynosiła wtedy 67 proc. Dwa lata temu zatrudnienie w OECD wzrosło do 68 proc., a w Polsce do przeszło 70 proc. W ciągu pięciu lat wyprzedziliśmy więc średnią OECD, chociaż dynamiczne rosły płace oraz ustawowa pensja minimalna.

Według Eurostatu w pierwszej połowie 2023 r. polska pensja minimalna była warta niecałe 750 euro, licząc po rynkowym kursie wymiany walut. Poza Litwą (840 euro) była więc najwyższa w Europie Środkowej i Wschodniej, ale niższa od każdego państwa Europy Zachodniej i Południowej. Według parytetu siły nabywczej polska pensja minimalna w pierwszej połowie 2023 r. była jednak warta 1274 euro, będąc ósmą najwyższą w Unii Europejskiej. Jedynym państwem postkomunistycznym, który nas pod tym względem wyprzedził, była Słowenia (1377 euro). Przegoniliśmy za to Hiszpanię, Portugalię, Cypr i Grecję, a więc właściwie całą Europę Południową, gdyż we Włoszech nie ma ogólnokrajowej płacy minimalnej.

W USA (na poziomie federalnym) obowiązuje 7,25 dol. za godzinę, co po uwzględnieniu różnic cenowych daje 920 euro miesięcznie. Obecna płaca minimalna w Polsce jest więc wyższa od amerykańskiej o 350 euro, choć trzeba pamiętać, że większość stanów wprowadziło własne stawki – czasem dwa razy wyższe od federalnej. Na przykład w Kalifornii obowiązuje (w przeliczeniu) 15,5 euro za godzinę. Tak wysoka płaca minimalna to jednak głównie domena zamożnych stanów na obu wybrzeżach USA. W amerykańskim interiorze – np. w Iowa, Oklahomie czy Kansas – obowiązują przepisy federalne. Niewykwalifikowani pracownicy na Podlasiu mają więc lepszą pozycję negocjacyjną niż niewykształceni Amerykanie z Oklahoma City.

W Polsce wzrost płacy minimalnej nie prowadzi już do likwidacji miejsc pracy, jednak ma inny skutek uboczny – dokłada się do inflacji. Według zeszłorocznego badania Aleksandry Majchrowskiej „Does the minimum wage affect inflation?” po 2008 r. podwyżki znacząco przewyższały wzrost gospodarczy. Według Majchrowskiej w mniej rozwiniętych regionach Polski pracodawcy przerzucali część rosnących kosztów pracy na konsumentów, co było odczuwalne szczególnie w cenach żywności. Skutek ten był wyraźny, ale niezbyt duży – wzrost pensji minimalnej w relacji do średniej krajowej o 1 pkt proc. zwiększał ceny żywności o 0,1 proc. – 15 pkt proc., które nadgoniła płaca minimalna w ostatnich latach, przełożyło się więc na wzrost cen żywności o 1,5 proc.

Każda regulacja rynku działa jak miecz obosieczny. Podwyższanie stóp procentowych może zahamować inflację, ale także stłumić koniunkturę gospodarczą, w dodatku zwiększając raty kredytów. Podwyższanie pensji minimalnej poprawia sytuację finansową najsłabszych grup zawodowych, ale może też narazić niektórych z nich na utratę zatrudnienia. Akurat w Polsce bezrobocia nie musimy się obawiać, skoro problemem jest raczej brak rąk do pracy. Rosnąca pensja minimalna podwyższa za to ceny konsumenckie, czyli w jakimś stopniu składamy się na te podwyżki wszyscy. Ten koszt warto jednak ponieść, gdyż na ograniczeniu obszarów ubóstwa korzystamy wszyscy, nawet jeśli część z nas tego nie dostrzega. ©Ⓟ