Po zakończeniu pobierania dopłat do pensji w razie przestoju lub skrócenia czasu pracy firma będzie mogła zwolnić zatrudnionego, na którego otrzymała pomoc.
Tak przewiduje tzw. tarcza antykryzysowa 2.0, która trafiła do prac parlamentarnych.
Zgodnie z obecnymi przepisami pracodawca może pozyskać dopłaty do pensji osób objętych przestojem (1,3 tys. zł) lub skróconym czasem pracy (maksymalnie 40 proc. przeciętnego wynagrodzenia; 2079,43 zł według średniej płacy z IV kw. 2019 r.). Aby je otrzymać, musi m.in. porozumieć się ze związkami zawodowymi lub przedstawicielami pracowników. Jeśli dostanie pomoc, nie może zwolnić podwładnego z przyczyn ekonomicznych (niedotyczących pracownika) nie tylko w czasie pobierania dofinansowania do jego pensji, ale także po ustaniu wsparcia (maksymalnie przez trzy miesiące). Nowe przepisy zakładają, że firma będzie zobowiązana do utrzymania etatu tylko w okresie otrzymywania dofinansowania.
– To rozwiązanie ważne dla pracodawców. Wielu z nich zastanawiało się, czy wnioskować o pomoc, skoro później ograniczona będzie możliwość redukcji miejsc pracy – wskazuje Robert Stępień, radca prawny i partner w kancelarii PCS Paruch Chruściel Schiffter.
Zmiana jest jednak niekorzystna dla zatrudnionych. Prowokuje pytanie o to, czy np. związki zawodowe nie usztywnią swojego stanowiska i trudniej będzie zawierać z nimi porozumienia w sprawie przestoju lub skrócenia czasu pracy (a bez niego nie można otrzymać pomocy). I czy np. nie będą się domagać gwarancji zatrudnienia dla załogi w trakcie negocjacji porozumienia z pracodawcą.
– Pośpiech i szczegółowość prac legislacyjnych nad tarczą są tak ogromne, że właściwie niewiele nas już dziwi. Nie odpowiada ona na obecne potrzeby rynku. Pracownikom radzę się zrzeszać, bo – moim zdaniem – w ten sposób mogą oni ochronić prawa pracownicze w trudnej sytuacji – uważa Grzegorz Sikora, dyrektor ds. komunikacji Forum Związków Zawodowych.
Nowe przepisy wskazują też, że wspomniane dofinansowanie będzie przysługiwać od miesiąca, w którym firma złoży wniosek o pomoc, a nie od daty jego przekazania do wojewódzkiego urzędu pracy (WUP). To może mieć znaczenie dla firm, bo umożliwia bardziej elastyczne ubieganie się o pomoc. Chodzi o wykazywanie spadku obrotów gospodarczych (o 15 proc. w ciągu dwóch miesięcy lub 25 proc. w ciągu jednego miesiąca), od którego zależy możliwość starania się o dopłaty.
– Zdarza się, że spadek jest przewidywany np. za 1–2 tygodnie. Na podstawie obowiązujących przepisów powstały wątpliwości, czy wniosek – w takim przypadku – można złożyć wcześniej. Zgodnie z proponowaną zmianą byłoby to jednoznacznie możliwe – wskazuje Robert Stępień.
Podkreśla, że już teraz firmy składają wnioski na podstawie prognozowanych, obniżonych obrotów (najczęściej na bezpiecznym poziomie, czyli minimum wskazanym w ustawie; jeśli będą wyższe to pomoc i tak będzie się należała).
– Nawet jeśli WUP-y je odrzucą ze względu na prognozowany spadek, to przedsiębiorca będzie mógł złożyć kolejny wniosek w przyszłości, gdy będzie miał już twarde dane – dodaje.
Większą elastyczność firmom zapewni też zmiana (a raczej doprecyzowanie) dotycząca obniżania wymiaru czasu pracy. Nowe przepisy wskazują, że firma, która chce otrzymywać dopłaty, może obniżyć wymiar czasu pracy pracownika „maksymalnie o 20 proc”. (a nie jak obecnie „o 20 proc.”). Dzięki temu jednoznacznie wiadomo, że o pomoc mogą starać się przedsiębiorcy, którzy obniżą etat np. o 10 proc. (a nie tylko ci obniżający o 20 proc.). Oczywiście nadal będzie obowiązywał limit, zgodnie z którym dopłata przysługuje do wysokości połowy wynagrodzenia pracownika (ale nie więcej niż 40 proc. przeciętnej płacy). W konkretnych przypadkach dopłaty mogą być więc wyższe (jeśli etat, a zatem i wynagrodzenie będzie obniżone nie o 20 proc., tylko np. o 10 proc.), ale w takim przypadku także firma zapłaci więcej (swoją połowę pensji).