Szefowie departamentów w Głównym Inspektoracie Pracy w ubiegłym roku otrzymali przeciętnie po ok. 40 tys. zł z tytułu nagród. Ich zastępcy – po ok. 34 tys. zł.
ikona lupy />
DGP
Tak wysokie dodatkowe gratyfikacje budzą wątpliwości, bo inspekcja pracy jest finansowana ze środków budżetu państwa.
– Nagrody roczne w instytucjach publicznych oscylują wokół kwoty 1-miesięcznego wynagrodzenia. Wyższe są te jubileuszowe, ale je przyznaje się za wieloletnią pracę i zasługi – tłumaczy prof. Stefan Płażek z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ekspert ds. administracji publicznej.
Podkreśla, że dodatkowa gratyfikacja ma dwa cele.
– Jest albo wyrazem wdzięczności za szczególne osiągnięcia, albo ma charakter motywacji do jeszcze lepszej pracy. Jej wysokość ma zapewnić spełnienie tych celów, ale nie może być przesadna czy wręcz absurdalna – dodaje prof. Płażek.

Wiele pytań

Wątpliwości budzi nie tylko wysokość kwot, ale też sposób ich rozdysponowania. Już wcześniej DGP donosiła, że w 2018 r. wysokie nagrody przyznało sobie ścisłe kierownictwo PIP (główny inspektor pracy, GIP – 59,1 tys. zł, a jego trzej zastępcy odpowiednio 48,3 tys. zł, 41,7 tys. zł oraz 40,8 tys. zł). Inspekcja tłumaczy je m.in. tym, że ze względu na system wynagradzania pracowników PIP płace np. dyrektorów departamentów w głównym inspektoracie zaczęły znacząco przewyższać pensje ścisłego kierownictwa (łącznie z głównym inspektorem). Jednocześnie podkreśla, że system nagród był stosowany od lat i nie budził zastrzeżeń organów nadzorujących i kontrolujących pracę inspekcji (Sejm, Najwyższa Izba Kontroli).
Jednak aż sześciu z 10 dyrektorów departamentów dostało wyższe nagrody niż dwóch z trzech zastępców głównego inspektora (choć zajmują niższe stanowiska).
Uwagę mogą też wzbudzać nagrody dla dyrektorów i ich zastępców wypłacone w pierwszej połowie 2019 r. Rozbieżności w zakresie kwot przyznawanych konkretnym osobom na równorzędnych stanowiskach są bardzo duże (np. u wicedyrektorów nagrody wynoszą od 3,3 tys. zł do 17 tys. zł). Po zsumowaniu dodatkowych gratyfikacji za 2018 r. i pierwsze półrocze 2019 r. okazuje się, że w tym okresie największe pieniądze otrzymał jeden z dyrektorów (57 tys. zł) oraz jeden wicedyrektor (56 tys. zł). Ten drugi w ciągu 1,5 roku otrzymał więc łącznie wyższe nagrody niż każda z pozostałych dziewięciu osób pełniących funkcję dyrektorów (choć zajmuje przecież niższe stanowisko). Trzeba też zwrócić uwagę na fakt, że w pierwszym półroczu 2019 r. najwyższe nagrody (po 17 tys. zł) otrzymały w większości osoby, które dopiero w ostatnim czasie objęły stanowiska dyrektora lub wicedyrektora (dotyczy to trzech z czterech osób, które otrzymały taką kwotę). W kwestii dodatkowych gratyfikacji istotne jest także to, że w PIP od ponad roku trwa spór zbiorowy (pierwszy w historii inspekcji). Jednym z powodów jego wszczęcia był niewłaściwy podział środków na płace w 2018 r., w tym zbyt duża kwota do rozdysponowania bezpośrednio przez GIP.
– Powinniśmy ograniczać uznaniowość wysokości świadczeń w instytucjach publicznych. Polityka płacowa w administracji publicznej powinna być transparentna – tłumaczy prof. Płażek.

Wiele grzechów

O skomentowanie nagród dyrektorów i wicedyrektorów w głównym inspektoracie poprosiliśmy podmioty nadzorujące działalność PIP (podlega ona Sejmowi). Wojciech Szarama, przewodniczący sejmowej komisji ds. kontroli państwowej, nie odmówił, ale poprosił najpierw o możliwość zapoznania się z informacjami o wysokości dodatkowych gratyfikacji. Z kolei Janusz Śniadek, poseł PiS i przewodniczący Rady Ochrony Pracy przy Sejmie RP (ROP), zapowiedział, że zapozna się ze sprawą i podejmie interwencję, jeśli okaże się, że jest ona konieczna.
– Nie chcę komentować na łamach mediów wewnętrznych spraw inspekcji. Sztywne przepisy w praktyce utrudniają zarządom kształtowanie płac w instytucjach publicznych. Na systemy wynagradzania i wysokość płac w tych jednostkach trzeba patrzeć z perspektywy długoletnich zaszłości – tłumaczy szef ROP.
Rzeczywiście wynagrodzenia w inspekcji były zamrożone przez siedem lat (w okresie rządów koalicji PO-PSL). Odbiło się to na prestiżu inspekcji – zatrudnienie w niej traciło na atrakcyjności. Pensje pracowników PIP podniesiono w okresie rządów PiS (od 2016 r.). W tym roku przewidziano podwyżkę w przedziale od 150 zł do 1 tys. zł (średnio o 500 zł), a na przyszły rok planowany jest 8-proc. wzrost funduszu płac (o ile uda się zapewnić środki na to w budżecie państwa). Z drugiej strony od momentu, gdy głównym inspektorem pracy został Wiesław Łyszczek (październik 2017 r.), intratne stanowiska w inspekcji (w tym m.in. wicedyrektorów departamentów) uzyskały osoby bez doświadczenia w pracy PIP, ale wywodzące się z Podkarpacia, z którego pochodzi też sam GIP („PIP – Praca i Przyjaciele”, DGP nr 120 z 2019 r.). Etat zyskali także aktywni politycy PiS (np. Grzegorz Nieradka, doradca głównego inspektora pracy, który jest jednocześnie radnym powiatu krośnieńskiego z ramienia rządzącej partii). Dla wybranych pracowników zorganizowano nawet przyspieszoną, zaoczną aplikację inspektorską.
– Ubolewam nad tym, co dzieje się nie tylko w PIP, ale także w drugiej nadzorowanej przez Sejm instytucji, czyli Najwyższej Izbie Kontroli. Mam wrażenie, że te dwa dotychczas wzorcowe – pod kątem przejrzystości działania – podmioty ścigają się teraz o to, który otrzyma więcej negatywnych opinii – uważa Jan Łopata, poseł PSL, członek ROP.
Podkreśla, że wpłynie to na działalność PIP. – Gdy w trakcie kontroli inspektor zacznie wykazywać nieprawidłowości, przedsiębiorca może przecież odpowiedzieć: porządek to najpierw zróbcie u siebie – podsumowuje poseł Łopata.