ZUS, któremu zabraknie w tym roku około 5 mld zł na wypłatę świadczeń, a który nie może już liczyć na dotację z budżetu państwa (ta się skończyła) nie będzie uzupełniać niedoboru zaciągając pożyczki w bankach. Dostanie nieoprocentowaną pożyczkę z budżetu państwa – ustalił Dziennik Gazeta Prawna. Projekt odpowiedniej ustawy w tej sprawie przygotował już resort pracy. Ma być uchwalony w trybie pilnym.

Dzięki temu ZUS będzie oszczędzał około 30 mln zł miesięcznie. Tyle za pożyczki w bankach musiałby zapłacić Zakład, gdyby wykorzystywał dostępne 5,5 mld zł, które ma uruchomione w postaci linii kredytowych. W przyszłym roku ma wydać z tego tytułu 163 mln zł. Przygotowany projekt temu zapobieże.

W projekcie znajduje się też propozycja, aby ZUS - kiedy ma trudną sytuację - mógł pożyczać pieniądze w Funduszu Rezerwy Demograficznej. Ma on gromadzić pieniądze na zabezpieczenie wypłaty przyszłych emerytur. Środki z tego Funduszu trafiałyby do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (administruje nim ZUS) maksymalnie na pół roku. Nie byłyby jednak w tym czasie inwestowane i nie przynosiłyby zysków.

Planowane zmiany dowodzą, że ZUS ma problemy finansowe, które stara się rozwiązać. W tym roku, ze względu na pogorszenie sytuacji gospodarczej i na rynku pracy oraz większe niż planowano wydatki (m.in. dla 60-letnich emerytów czy zasiłki chorobowe), zabraknie w jego kasie około 5 mld zł. Dlatego otworzył dwie linie kredytowe na łączną kwotę 5,5 mld zł. Te pożyczki są jednak kosztowne. Dlatego rząd woli udzielić ZUS pożyczki, za którą też jednak trzeba zapłacić (emisja obligacji). Także w przyszłym roku, mimo rekordowej dotacji z budżetu (38 mld zł) i przekazania do FUS środków FRD (7,5 mld zł), wciąż będzie brakować mu pieniędzy. To m.in. dlatego planuje się zmiany w wysokości przekazywanych składek do OFE.

Jeśli wydaje się za dużo można zrobić trzy rzeczy

Takie doraźne działania nie uzdrowią jednak finansów ZUS, który w porównaniu do wpływających świadczeń za dużo wydaje na świadczenia. Jest to głównie wynikiem ogromnych zobowiązań, które zaciągali i zaciągają politycy, rozdając na nasz koszt przywileje - np. wcześniejsze emerytury z ZUS kosztują ponad 20 mld zł rocznie.

Jeśli wydaje się za dużo można zrobić trzy rzeczy. Pożyczać, zwiększać dochody lub ograniczać wydatki. Na razie wybieramy pierwszą drogę i niedługo nasz dług publiczny przekroczy 55 proc. PKB. A na jego obsługę tylko w przyszłym roku wydamy 35 mld zł. Gdyby nie ten wydatek, Polacy nie musieliby płacić PIT.

Drugie rozwiązanie to zwiększenie dochodów - np. podniesienie składek czy podatków. Ale jest to zabójcze dla gospodarki. Zwiększa też szarą strefę, emigrację, bezrobocie.

Pozostaje więc trzecie wyjście – cięcie wydatków. Do tego jednak brakuje odwagi polityków. To dlatego, że za przywilejami, za które płacą podatnicy, stoją potężne i wpływowe grupy interesu. Górnicy, którzy wywalczyli sobie odrębny system emerytalny kosztują nas rocznie około 8 mld zł. Podobnie jest z emeryturami rolników. KRUS w 94 proc. finansuje świadczenia nie z ich składek, ale z pieniędzy podatników. Nierozstrzygnięta jest też kwestia podwyższenia wieku emerytalnego służb mundurowych, żołnierzy czy kobiet.