Kwestia pełnego oskładkowania umów cywilnoprawnych przewija się w polskiej debacie publicznej od lat. Równie intensywnie rozmawiamy o fikcyjnym samozatrudnieniu.

W 2019 r. PiS zapowiadał wprowadzenie „testu przedsiębiorcy”, który miał oddzielić firmy prowadzące realną działalność gospodarczą od pracowników wypychanych na samozatrudnienie lub decydujących się na nie z własnej woli w celu obniżenia składek i podatków. I nic z tego nie wyszło. Udało się jedynie uchwalić obowiązek przesyłania ksiąg rachunkowych do skarbówki, dzięki czemu fiskus zdobędzie narzędzie umożliwiające wychwytywanie podmiotów pracujących wyłącznie dla jednego przedsiębiorstwa.

Indolencja władzy w kontekście dosyć prostych regulacji pracowniczych jest zadziwiająca. Nawet umieszczenie oskładkowania umów cywilnoprawnych w Krajowym Planie Odbudowy nie zmotywowało rządzących. Przypomnijmy, że według pierwotnej wersji KPO umowy cywilnoprawne powinny być już oskładkowane – termin przypadał na I kw. tego roku. Po aktualizacji przesunięto go na początek 2025 r. Wyłączono też z tych planów umowy o dzieło, które nie są obciążone żadnymi składkami, nawet zdrowotnymi. W rezultacie pracujący na takich umowach nadal nie będą mieć prawa do korzystania z publicznej ochrony zdrowia, o ile dobrowolnie nie będą opłacać sobie składek. Całe szczęście, że NFZ dopuszcza przynajmniej taką możliwość.

Polskie przepisy są nieprzygotowane na ekspansję cyfrowych platform, które z impetem weszły do kilku branż. Tak zwana uberyzacja zatrudnienia rozwodniła stosunek pracy, zamieniając część pracowników w zwyczajnych użytkowników aplikacji. Poprawiły one komfort konsumentów, ale dla standardów zatrudnienia skutki są katastrofalne.

W 2022 r. w całej Unii Europejskiej było już 28,3 mln pracowników platformowych – 2 mln z nich jest zatrudnionych na etacie, a pozostałe 26 mln pracuje na własny rachunek. Bruksela prognozuje, że do 2025 r. liczba takich osób na unijnym rynku wzrośnie do 43 mln. Według danych Komisji Europejskiej ponad połowa pracowników platform dostaje obecnie stawkę netto poniżej krajowej pensji minimalnej. Pracują też poniżej swoich kwalifikacji – aż 70 proc. z nich w małym stopniu korzysta z posiadanych kompetencji. Zuberyzowany model zatrudnienia dominuje przede wszystkim w przewozach taksówkarskich oraz dostawach posiłków i zakupów (dwie trzecie pracowników platformowych). Szybko rozwijają się też usługi realizowane w domu klienta, obejmujące np. sprzątanie czy drobne naprawy (jedna piąta zatrudnionych).

W 2020 r. w sektorze IT i ochronie zdrowia na fikcyjnym samozatrudnieniu pracowała niemal co czwarta osoba

Specyfika pracy przez platformę wiąże się z tym, że zleceniobiorca nie ma gwarancji otrzymania zlecenia (a więc również zarobku). Natomiast ma obowiązek pozostawać w danym okresie w gotowości. Rezultat jest taki, że za 41 proc. czasu pracy nie otrzymuje wynagrodzenia – wyszukuje wtedy informacje, przegląda zgłoszenia lub po prostu czeka na zleceniodawcę. Teoretycznie stracony czas może sobie odbić w godzinach szczytu. Problemem są tu jednak nieprzejrzyste algorytmy określające stawki w poszczególnych porach dnia. W przewozach taksówkowych zmieniają się one na bieżąco w zależności od popytu.

Szczęście w nieszczęściu, rozwój platform cyfrowych skłonił Unię Europejską do poprawy sytuacji ludzi pracujących za ich pośrednictwem. Dyrektywa w tej sprawie przewiduje w tym przypadku domniemanie zatrudnienia na etacie. Osoby wykonujące zlecenia dla Ubera czy Glovo mają być automatycznie klasyfikowane jako pracownicy etatowi, jeśli ich warunki pracy spełnią przynajmniej trzy z siedmiu kryteriów: platforma wyznacza górne limity wynagrodzenia, określa standardy wyglądu i postępowania, nadzoruje wykonywanie pracy (także drogą elektroniczną), ogranicza swobodę wyboru godzin pracy, ogranicza swobodę przyjmowania lub odrzucania zleceń, uniemożliwia korzystanie z pośredników lub osób na zastępstwo, uniemożliwia rozbudowę bazy klientów lub świadczenie usług na rzecz osób trzecich. Unijna dyrektywa ma też uregulować kwestie związane z algorytmami. Zatrudnieni przez platformy mieliby uzyskać prawo do pisemnego wyjaśnienia decyzji podjętych przez tzw. algorytmy do zarządzania kadrowego. Ich działanie miałoby również być poddane monitoringowi.

Dyrektywa bezpośrednio dotyczy wyłącznie zatrudnienia przez platformy cyfrowe, a nie samozatrudnienia. W większości krajów UE to drugie nie jest wielkim problemem. Inaczej niż w Polsce – według Eurostatu w 2021 r. odsetek samozatrudnionych w naszym kraju sięgnął 18 proc., co było trzecim wynikiem po Grecji (27 proc.) i Włoszech (niecałe 20 proc.). Średnia unijna wynosi 13 proc. Z kolei w Niemczech czy w Szwecji odsetek samozatrudnionych jest jednocyfrowy.

Domniemanie zatrudnienia na etacie istnieje m.in. w Holandii, Portugalii, Hiszpanii czy Słowenii. Na przykład w tym pierwszym kraju obejmuje ono osobę fizyczną, która świadczy pracę na rzecz danego podmiotu przez trzy kolejne miesiące z rzędu w wymiarze przynajmniej 20 godzin miesięcznie. W Polsce teoretycznie kwestia ta jest również uregulowana – art. 22 par. 1 kodeksu pracy określa warunki nawiązania stosunku pracy, a par. 12 stanowi, że „nie jest dopuszczalne zastąpienie umowy o pracę umową cywilnoprawną przy zachowaniu warunków wykonywania pracy określonych w par. 1”. Wystarczy jednak, że charakter wykonywanych zadań będzie obejmował również cechy umowy cywilnoprawnej, by domniemanie etatu nie wystąpiło. Tak wynika z orzecznictwa sądów. W 2021 r. Sąd Najwyższy wydał jeden z głośniejszych wyroków w tej sprawie, stwierdzając, że art. 22 nie oznacza prawnego domniemania stosunku pracy. „Zatrudnienie nie musi w każdych warunkach nosić znamion zatrudnienia pracowniczego. (…) Podporządkowanie zatrudniającemu nie stanowi przesłanki właściwej tylko stosunkowi pracy. W samych stosunkach pracy istnieje szereg sytuacji, w których nie występuje taki element zależności pracownika. Duża samodzielność skarżącego w zatrudnieniu i jej zakładany efekt w postaci zwiększenia zamówień na usługi pozwanego pozwala aprobować umowę zlecenia dla takiego przedmiotu zatrudnienia” – czytamy w uzasadnieniu wyroku SN. Orzecznictwo wybiło więc zęby art. 22 kodeksu pracy. To o tyle niepokojące, że implementacja dyrektyw unijnych powinna uwzględniać również ich wpływ na krajowe realia. „Przewidziane w dyrektywie domniemanie istnienia stosunku pracy wykonawców platformowych będzie musiało zostać rozciągnięte na wszystkie sektory gospodarki. Inaczej doprowadzi to do nierównego traktowania przedsiębiorców prowadzących podobną działalność w zależności od tego, czy zostaną uznani za platformę cyfrową, czy też nie” – mówił DGP prof. Tomasz Duraj z Uniwersytetu Łódzkiego.

Nie ma gwarancji, że dyrektywa o poprawie warunków pracy osób zatrudnionych przez platformy obejmie też inne grupy zawodowe w Polsce. A ich pominięcie byłoby wielkim błędem – nie tylko dlatego, że wprowadziłoby to nierówne zasady konkurencji rynkowej, lecz przede wszystkim dlatego, że byłoby zmarnowaniem szansy na rozwiązanie problemu segmentacji rynku pracy. Umowy cywilnoprawne nie są już jego największą patologią. Szczyt ich popularności przypadł na pierwszą połowę drugiej dekady XXI w. Według danych GUS w 2013 r. wyłącznie na umowach zlecenia lub o dzieło pracowało 1,4 mln osób. W 2021 r. było to już 900 tys., czyli o jedną trzecią mniej. Spadek ten wynikał choćby z ozusowania umów zlecenia (przynajmniej do wysokości pensji minimalnej) pod koniec rządów PO-PSL, a także z wprowadzenia minimalnej stawki godzinowej przez PiS.

Równolegle skoczyła jednak popularność samo zatrudnienia – w latach 2013–2021 liczba jednoosobowych działalności gospodarczych wzrosła z 1,1 mln do 1,3 mln. Przybywało szczególnie samozatrudnionych na podatku liniowym – w omawianym okresie prawie dwukrotnie (z 446 tys. do 801 tys.). Choć płacą oni wyższe składki ZUS (od 60 proc. średniej krajowej), to mogą odliczać koszty. Założenie jednoosobowej firmy stało się więc nowym sposobem obchodzenia etatu.

Z analizy Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) wynika, że w 2020 r. w sektorze IT i ochronie zdrowia na fikcyjnym samozatrudnieniu pracowała niemal co czwarta osoba. Przyczyny są różne – informatycy czy lekarze wolą taką formę pracy z powodu przywilejów podatkowo-składkowych. Za to np. pielęgniarki były często wypychane na działalność przez pracodawców. „Fikcyjne samozatrudnienie jest więc kolejną – po umowach cywilnoprawnych podpisywanych zamiast umów o pracę – formą «uśmieciowienia» rynku pracy. Dla osób o wysokich dochodach jest też metodą na unikanie opodatkowania i oskładkowania. Dlatego warto szukać rozwiązań legislacyjnych, które ograniczą nadużywanie samozatrudnienia i zahamują pogłębianie się tego zjawiska w kolejnych latach” – pisali analitycy PIE.

Na horyzoncie czai się już ekspansja modelu uberowego na kolejne branże i grupy zawodowe. Przykładem tego zjawiska jest aplikacja Tikrow, która zapewnia „pracę z dnia na dzień bez rekrutacji”. Brzmi pięknie, ale w rzeczywistości mowa o jednorazowych zleceniach na ośmiogodzinną zmianę w związku z nieoczekiwaną luką w załodze. Obecnie Tikrow oferuje głównie zlecenia w handlu detalicznym i w magazynach. Jak za pracę świadczoną w trybie na cito stawki są skromne – przebijają stawkę minimalną zwykle o kilka złotych za godzinę. A trzeba jeszcze doliczyć czas marnowany na poszukiwanie oferty w pobliżu miejsca zamieszkania i pozostawanie w nieustannej gotowości.

Wirtualizacja rynku pracy nie jest jeszcze powszechnie dostrzegana, bo problem ten dotyczy głównie kilku – raczej słabszych – grup zawodowych, których głos nie przebija się w debacie publicznej. Platformy cyfrowe – jeśli pozostaną bez kontroli – szybko się jednak zainteresują kolejnymi branżami. Gdy staną się na tyle potężne, by jednym kliknięciem skasować milionom pracowników dostęp do rynku, na ich regulację może być za późno. ©Ⓟ