W ciągu ostatnich ośmiu lat liczba spraw, jakie wpłynęły do sądów pracy, zmniejszyła się aż o 109 tys. Ubywa m.in. odwołań od wypowiedzeń i dyscyplinarek. Zatrudnieni nie chcą latami czekać na wyroki, wolą szybko zmienić pracę, bo sprzyja temu sytuacja na rynku

W ubiegłym roku do sądów wpłynęło 47,4 tys. spraw z zakresu prawa pracy, czyli o 9 tys. mniej niż rok wcześniej. W porównaniu z 2014 r. liczba ta zmniejszyła się o ponad dwie trzecie (o 109 tys.). Teoretycznie powinno to usprawnić pracę wymiaru sprawiedliwości. Okazuje się jednak, że jest wręcz odwrotnie - liczba spraw lawinowo spada, a średni czas oczekiwania na wyrok wydłużył się do 12,5 miesiąca (czyli o 1,8 miesiąca w ciągu roku i aż o 5,6 miesiąca w porównaniu z 2014 r.). Co więcej, to właśnie wydłużające się postępowania zniechęcają zatrudnionych do dochodzenia roszczeń.

- Sprawy w I instancji nierzadko trwają kilka lat, w szczególności gdy trzeba przesłuchać większą liczbę świadków - tłumaczy Grzegorz Ruszczyk, radca prawny i partner w kancelarii Zawirska Ruszczyk.

Tylko w ubiegłym roku liczba pozwów z zakresu prawa pracy zmniejszyła się o 16 proc. (od 2014 r. - aż o 70 proc.). Pracownicy coraz rzadziej skarżą się m.in. na zwolnienia. W 2021 r. do sądów rejonowych wpłynęło 4,9 tys. spraw dotyczących wypowiedzeń umów o pracę (o 30 proc. mniej niż w 2020 r. i 50 proc. mniej niż w 2014 r.). Ubywa nawet postępowań w zakresie dyscyplinarek (w ubiegłym roku wpłynęło ich 3,6 tys., czyli o 18 proc. mniej niż rok wcześniej i w 2014 r.). Ubiegłoroczne wysokie spadki można tłumaczyć tym, że w 2020 r. liczba pozwów z tytułu zwolnień wzrosła w związku z kryzysem wywołanym pandemią (po chwilowym zawirowaniu przywrócony został poprzedni trend spadkowy). Ale w dłuższej perspektywie widoczne jest to, że pracownicy masowo rezygnują z dochodzenia swoich roszczeń przed sądem. Zniechęca ich do tego m.in. wydłużający się czas postępowań sądowych oraz - do tej pory - korzystna sytuacja na rynku pracy (stosunkowo łatwo można znaleźć nowy etat, zamiast spierać się z obecnym pracodawcą).
- Pracownicy zadają sobie pytanie, czy jest sens prowadzić spór przez kilka lat, angażować prawnika, stawiać się w sądzie po to, aby ewentualnie otrzymać odszkodowanie w wysokości maksymalnie trzech pensji - wskazuje dr Magdalena Zwolińska, adwokat i partner w kancelarii NGL Legal.

Za długo

W zgodnej opinii ekspertów podstawową przyczyną rezygnowania z pozwów jest wydłużający się czas postępowań sądowych. W ubiegłym roku sprawy procesowe z zakresu prawa pracy w sądach rejonowych trwały średnio 12,5 miesiąca, czyli o 5,6 miesiąca dłużej niż w 2014 r. (w I kw. 2022 r. wskaźnik ten zmniejszył się do 11,7 miesiąca, ale nie są to dane wymierne wobec całego 2021 r.). Aż 8,1 tys. takich postępowań trwało powyżej roku, a 1,4 tys. - powyżej trzech lat (125 spraw - powyżej ośmiu lat). Nietrudno więc zauważyć, że liczne zawirowania i zmiany w wymiarze sprawiedliwości - wbrew zapowiedziom - nie przyczyniły się do usprawnienia jego prac. Sytuacja pogarsza się i jest już na tyle zła, że pojawią się wątpliwości, czy pracownicy w ogóle mają jeszcze w praktyce zapewnione prawo do sądu (skoro egzekwowanie prawa pracy zajmuje tak dużo czasu; w praktyce coraz rzadziej np. przywraca się zatrudnionych do pracy, skoro od zwolnienia do wyroku upływa kilka lat i nie ma już stanowiska, na którym był zatrudniony podwładny, bo w międzyczasie przeprowadzono restrukturyzację).
- Wśród pracowników ugruntowało się już przekonanie, że jeśli zdecydują się na skierowanie sprawy do sądu, to postępowanie będzie trwało wiele lat. Tylko zdeterminowani pracownicy składają pozwy. Część zatrudnionych decyduje się na to, a następnie się wycofuje. Przyczyny są różne, ale koszty i oczekiwanie na rozprawy na pewno sprzyjają takim decyzjom - wskazuje Grzegorz Ruszczyk, radca prawny i partner zarządzający w kancelarii Zawirska Ruszczyk.
Aż 8,1 tys. postępowań procesowych z zakresu prawa pracy trwało powyżej roku, a 1,4 tys. - powyżej 3 lat (125 spraw - powyżej 8 lat)
Podkreśla, że terminy - bez względu na to, że rozprawy online są już zintegrowane w systemie - są często bardzo odległe.
- W sprawie, w której liczba świadków przekracza np. 10 osób, czas oczekiwania na wyrok w I instancji wynosi minimum około trzech lat. Jeśli świadków jest kilkudziesięciu, to czas trwania wydłuża się do czterech-pięciu lat lub dłużej. Są też sprawy w II instancji w Warszawie, które wymagają tylko analizy akt, a i tak trwają kilka lat - dodaje mec. Ruszczyk.
Teoretycznie to pracodawcom zależy na tym, aby wydłużać postępowania, bo to może zachęcić podwładnych np. do cofnięcia pozwu lub zgody na ugodę. W praktyce jednak zdarzają się też przypadki, gdy chcą tego zatrudnieni.
- Zetknąłem się ze sprawą, w której chodziło o wypłatę rekompensaty za nadgodziny. Pracownik nieformalnie wskazywał, że nie zależy mu na szybkim rozstrzygnięciu, bo dostanie 10-proc. odsetki od zasądzonej kwoty. A takiego oprocentowania w skali roku nie gwarantuje żadna lokata bankowa - wskazuje mec. Ruszczyk.

Nowe tendencje

Z przedstawionych danych wynika, że ubywa m.in. spraw dotyczących zwolnień (a tradycyjnie to jedne z najczęstszych spraw z zakresu zatrudnienia). Eksperci wskazują, że związane jest to nie tylko z problemami w wymiarze sprawiedliwości, lecz także ze zmianą postaw.
- Pracodawcy prywatni, którzy elastycznie dysponują budżetem, częściej proponują rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. To czysta kalkulacja - zatrudnionemu trzeba zapłacić za okres wypowiedzenia i - ewentualnie - odszkodowanie, jeśli podstawa zwolnienia jest wątpliwa, a pracownik się odwoła od zwolnienia. To łącznie maksymalnie sześć pensji. Jeśli pracodawca chce szybko zakończyć zatrudnienie i nie zajmować się ewentualnymi postępowaniami sądowymi, to oferuje te sześć pensji podwładnemu i umowa rozwiązuje się od razu, za porozumieniem. Pracownik też kalkuluje i wie, że więcej nie uda mu się uzyskać - wskazuje mec. Zwolińska.
W państwowych firmach, w szczególności dużych spółkach z silnymi związkami zawodowymi, wciąż częściej dochodzi do sporów sądowych (nie tylko z powodu większej świadomości uprawnień, lecz także m.in. z powodu konieczności utrzymywania dyscypliny budżetowej). Zdarza się też coraz częściej, że to pracownicy są zainteresowani ugodowym zakończeniem sporów. Nie chcą być kojarzeni z prowadzeniem sporów z byłymi pracodawcami z obawy o dalszy rozwój kariery (w dobie mediów społecznościowych także świat pracy się skurczył i łatwiej jest pozyskiwać nieformalnie wiedzę o kandydacie do pracy, nawet pomimo oficjalnych ograniczeń wynikających z przepisów o ochronie danych osobowych).
- W praktyce do sporów sądowych dochodzi wtedy, gdy w grę wchodzą emocje, personalny konflikt - o które nietrudno przy procesie zwolnienia - i zatrudniający chce prowadzić spór, żeby udowodnić kierowanie się zasadami i swoją rację - wskazuje mec. Zwolińska.

Była koniunktura

Spraw wyraźnie ubywa także w związku z sytuacją na rynku pracy. W ubiegłym roku padł rekord zatrudnienia (13,5 mln osób).
- Teoretycznie mogłoby to znaczyć, że przybędzie spraw z zakresu prawa pracy, ale w praktyce - skoro łatwo znaleźć etat, bo bezrobocie jest rekordowo niskie - to podwładni nie mają motywacji do skarżenia obecnego pracodawcy - wskazuje Małgorzata Lorenc z firmy doradczej Lorenc HR.
Eksperci podkreślają, że impulsem do odwołania się do sądu jest obecnie przypadek, gdy ktoś traci pracę w sposób niespodziewany.
- Ale ta determinacja mija, gdy zatrudniony znajdzie nowy etat. W praktyce zetknąłem się z przypadkami, gdy pracownik złożył pozew, po czym sąd wzywa go do opłaty i zatrudniony nie reaguje. W jednej z takich spraw sąd już cofnął pozew. Zdarza się też nierzadko, że postępowanie sądowe bywa traktowane przez pracowników jako straszak lub argument w negocjacjach ugody, a nie jako cel sam w sobie - wskazuje mec. Ruszczyk.
Warto jednak zwrócić uwagę, że zgodnie z zapowiedziami analityków sytuacja na rynku pracy może się zmienić z uwagi na prognozowane problemy ekonomiczne (m.in. w związku z inflacją i cenami energii). Jeśli będzie mniej wakatów, to zatrudnieni częściej mogą walczyć o etaty przed sądem. Liczba postępowań może też wzrosnąć w związku z planowanymi zmianami prawa. Zgodnie z rządowym projektem nowelizacji kodeksu pracy (czeka na przyjęcie przez Radę Ministrów) zatrudniający będą musieli uzasadniać wypowiedzenie umów na czas określony (teraz wymóg ten dotyczy tylko kontraktów bezterminowych).
- Tym samym przybędzie osób, które mogą twierdzić, że podana przyczyna zwolnienia jest nieprawdziwa, i zaskarżyć je do sądu - podsumowuje Małgorzata Lorenc.
ikona lupy />
Liczba spraw z zakresu prawa pracy, które wpłynęły do sądów powszechnych (tys.) / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe
ikona lupy />
Sprawy dotyczące zwolnień / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe