Wiele wskazuje, że przepisy, które miały umożliwić pracodawcom pozyskiwanie wiedzy o tym, którzy zatrudnieni przyjęli szczepionkę (lub są ozdrowieńcami), nie wejdą w życie. Według wcześniejszych zapowiedzi resortu zdrowia Sejm miał rozpocząć nad nimi pracę we wrześniu. Tymczasem do tej pory projekt nie został nawet upubliczniony.

Na pytania mediów przedstawiciele rządu odpowiadają ogólnikami typu „analizujemy te rozwiązania prawne” lub „okazało się, że wywołują one polaryzację społeczną”. Z ust polityków te słowa brzmią i śmiesznie – bo nikt tak nie dzieli z premedytacją społeczeństwa jak oni – i strasznie zarazem, skoro rząd nie wprowadzi rozwiązań skuteczniej zabezpieczających społeczeństwo przed zachorowaniami, bo nie chce drażnić mniejszości, która zaszczepić się nie chce. Albo, co gorsza, obawia się wręcz, że antyszczepionkowcy w szeregach partii władzy doprowadziliby do odrzucenia takiej ustawy w Sejmie. Wstydu byłoby co nie miara.
To bardzo smutna konstatacja dla zwykłego obywatela, który się zaszczepił. Posłuchał rządu i przyjął preparat, licząc się z pewnym ryzykiem zdrowotnym, przełamując w sobie „wewnętrznego foliarza”, bo przecież każdy ma jakieś wątpliwości co do pandemicznego zagrożenia i przygotowywanych na szybko szczepionek. Zrobił to nie tylko, aby zapewnić sobie większą ochronę, ale też dla dobra ogółu – żeby nie trzeba było wprowadzać kolejnych lockdownów, zamykać biznesów i szkół, izolować się w domu. Zachował się odpowiedzialnie, wręcz patriotycznie. Okazało się jednak, że dla rządu ważniejsze jest to, by nie zrażać do siebie antyszczepionkowych wyborców i wygrać kolejne wybory, niż zapewnić takiemu obywatelowi bezpieczeństwo (i jego bliskim). I to mimo że tych ostatnich jest więcej niż odmawiających przyjęcia preparatów, skoro w pełni zaszczepionych jest ponad 19 mln osób. Są wśród nich pracodawcy, którzy nie będą wiedzieć, kogo mają np. kierować do pracy zdalnej lub w większym odosobnieniu ani który klient jest zaszczepiony. Są też pracownicy, którzy nie pozyskają informacji o tym, czy kolega ze stanowiska obok się zaszczepił. Ich obawy o to, czy w trakcie kolejnych fal pandemii cała załoga nie wpadnie w kwarantannę albo o „przyniesienie wirusa z pracy do domu”, są dużo mniej istotne niż poglądy antyszczepionkowców.
Na zmiany nie jest jednak jeszcze za późno. Wystarczy wyrzucić z projektu najbardziej kontrowersyjne rozwiązania, w tym przede wszystkim możliwość kierowania osób nieza szczepionych na bezpłatne urlopy (mój „wewnętrzny foliarz” podpowiada, że ten pomysł specjalnie wprowadzono, aby wywołał ostrą reakcję np. związków zawodowych i cały projekt można było wyrzucić do kosza, na zasadzie „chcieliśmy wprowadzić coś dla zaszczepionych, ale sprzeciw był zbyt wielki”). Niech pracodawcy – właściciele sklepów, restauracji, kin – wiedzą chociaż, którzy zatrudnieni i klienci zdecydowali się na profilaktykę i organizują działalność tak, aby zapewnione było jak najwyższe bezpieczeństwo. W przeciwnym razie większość Polaków będzie zakładnikami subiektywnych lęków mniejszości.