Choć nadużycia wymykają się statystykom, eksperci i radcy potwierdzają, że coraz częściej do specjalnych komisji lub bezpośrednio do prawników zwracają się po pomoc mobbingowani lekarze i inni pracownicy ochrony zdrowia. Nieprawidłowościom sprzyja sam system.

Mobbing w tym sektorze ma swoje charakterystyczne cechy. Pojawia się, bo brakuje kadry, bo lekarze mają ograniczoną możliwość zmiany szpitala podczas specjalizacji czy dlatego, że od lat panuje w tym środowisku wyraźna hierarchiczność.

Sprawa Iwony Żarnowskiej

Doktor habilitowana, neurolog dziecięca i pediatra Iwona Żarnowska była pracownikiem naukowo-dydaktycznym na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. W 2014 r. rozpoczyna pracę w obecnym Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Lublinie, którego organem założycielskim jest rektor UM. Po wygraniu konkursu jej mąż, znający realia pracy na uczelni, powiedział jej, żeby „zamieniła się w krzesło, bo będzie robić, co jej każą”. Dziś pozywa placówkę za mobbing.

Umowę podpisuje z uczelnią, a zatrudnienie w szpitalu ma na jedną trzecią, a potem pół etatu – tylko po to, aby móc uczyć studentów przy łóżkach pacjentów oraz mieć dostęp do dokumentacji i zlecać niezbędne badania.

W teorii. W praktyce jest – jak sama to określa w rozmowie z DGP – „zapchajdziurą”. Zamiast 240 godzin w semestrze pracuje po 12–14 godzin dziennie. Godzi obowiązki dydaktyczne z pracą lekarską. To niezbędne, aby utrzymać posadę. W międzyczasie otrzymuje nagrody projakościowe za swoje osiągnięcia, jest oceniana pozytywnie jako pracownik szpitala.

Pytamy o to dr Wojciecha Brakowieckiego, rzecznika prasowego UM w Lublinie. Wskazuje on, że zgodnie z przepisami nauczyciel akademicki zawiera odrębną umowę z podmiotem leczniczym, na podstawie której udziela w nim świadczeń zdrowotnych. – Umowa ta jest powiązana funkcjonalnie z zatrudnieniem w jednostce klinicznej uniwersytetu, ale o jej treści i sposobie realizacji decydują strony tej umowy – twierdzi Brakowiecki w stanowisku dla DGP.

W 2019 r. uczelnia ogłasza sukces. Komisja bioetyczna zgadza się na eksperyment medyczny polegający na przeszczepie komórek macierzystych dzieciom ze schorzeniami neurologicznymi. Lekarka, z którą rozmawiamy, niedawno ukończyła kursy w Europie i uważa, że działania te nie mają nic wspólnego z nauką i mogą być niebezpieczne dla pacjentów. Mówi o tym otwarcie, sprzeciwia się.

Moje jednoznaczne stanowisko w sprawie spowodowało, że zaczęłam być szykanowana. Dyrekcja szpitala wzywała do mnie kontrole z ZUS-u, kiedy leżałam w szpitalu ze względu na pogorszenie stanu zdrowia. Insynuowano mi, że źle wykorzystuję zwolnienie lekarskie. Byłam w ciężkiej depresji, z myślami samobójczymi, trafiłam do szpitala z kryzą nadciśnieniową – opisuje.

Żarnowska widzi, że terapie, za które pobierano od zdesperowanych rodziców kilkaset tysięcy złotych – w jej opinii – mogły szkodzić dzieciom. Do tej pory wyników tego eksperymentu nie opublikowano, a jego pozytywnych efektów nie wykazano u pacjentów, u których podjęto leczenie. O sprawie informuje opinię publiczną redaktor Michał Janczura w TOK FM w podcaście „Eksperymenty”.

Co na to uczelnia? Brakowiecki tłumaczy nam, że wyniki badań były prezentowane na licznych kongresach i zjazdach naukowych polskich i zagranicznych.

Lekarka doszkala się, uczestniczy w kursach zagranicznych za własne pieniądze, a właściwie – jak stwierdza – za pieniądze męża. Powołuje zespół, który leczy 60 pacjentów z padaczką lekooporną ketozą metaboliczną. W pracy pojawiają się kolejne przeszkody.

– Po obronie doktoratu i późniejszej habilitacji widziałam, że mój rozwój nie podobał się współpracownikom. Uniemożliwiano mi swobodną komunikację, krytykowano mnie, przerywano moje wypowiedzi, pojawiały się złośliwe komentarze. Byłam izolowana. Pracowałam albo samotnie, albo z rezydentem w wydzielonym pokoju bez dostępu do światła dziennego, świeżego powietrza czy klimatyzacji – oznajmia.

Powołano w jej sprawie komisję antymobbingową. Co orzekła? Jak przekazał nam Brakowiecki, nie stwierdzono takich zachowań na uniwersytecie.

Dzisiaj, po ośmiu latach trudnej pracy w szpitalu i na uczelni, Żarnowska pozywa uniwersytet za mobbing. Dowody zbierała przez rok, choć jej to utrudniano. Wcześniej została zmuszona do rozwiązania umowy z uczelnią. Co chce osiągnąć? – Walczę o to, aby poprawić standardy postępowania, standardy leczenia szczególnie ciężko chorych ludzi. Aby nie było jednorodnych grup pacjentów, aby stosować standardy medyczne, które są ogólnie przyjęte w Europie i na świecie – mówi nam i dodaje, że takich działań, jak wobec niej, nie podejmuje wyłącznie UM w Lublinie. Jeśli ktoś się wyróżnia, spotyka się z mobbingiem.

„Każdy z nas przez to przechodził”

Jak mówią nam prawnicy, historia Iwony Żarnowskiej jest jedną z typowych sytuacji zdarzających się w ochronie zdrowia – praca w godzinach nadliczbowych czy usuwanie osób „niewygodnych”, które naruszają hierarchę silnie panującą w placówkach medycznych.

Mobbing w tych jednostkach ma, jak wspominaliśmy, swoje charakterystyczne cechy.

– Lekarze to jedna z grup zawodowych, która nie może liczyć na to, że w swoich miejscach zatrudnienia spotka się z edukacją w zakresie przeciwdziałania mobbingowi, nie ma tam odpowiednich komórek, czasami pojawia się jakaś procedura ściągnięta z internetu i nieprzystająca w ogóle do realiów w ochronie zdrowia – mówi nam mec. Ewelina Pietrzak-Wojnicz, właścicielka kancelarii prawnej, która prowadzi sprawę Żarnowskiej.

O mobbingu w ochronie zdrowia robi się coraz głośniej, choć w statystykach tego zjawiska nie widać.

– Jest dużo więcej konsultacji z prawnikami. Dużą część zgłoszeń udaje nam się załatwić poza sądem, a jeśli już w sądzie – to np. w ramach ugody. To też typowe dla tej branży, ponieważ pracodawcy nie dopuszczają do możliwości, aby do przestrzeni publicznej przedostawały się informacje na temat mobbingu w ich zakładach – dodaje Pietrzak-Wojnicz.

– Czasami wystarczy wezwać dany szpital do zapłaty i rozmów, a pojawia się propozycja ugody i pozasądowego rozwiązania sprawy – uzupełnia.

A co na to Państwowa Inspekcja Pracy? W odpowiedzi na prośbę DGP przesłano nam dane dotyczące skarg na mobbing w ochronie zdrowia. I tak w 2020 roku (rok pandemii) odnotowano aż 329 skarg, w 2021 – 81, w 2022 – 82, a w 2023 – 53. Skąd tendencja spadkowa?

– Lekarze często podejmują decyzję, że może nie warto działać, że są sami „przeciwko światu” i jeśli mają możliwość – po prostu zmieniają pracę. W szpitalach często panuje atmosfera zaprzeczenia – „to ci się wydaje” albo „no daj spokój, przecież każdy z nas przez to przechodził” albo „to jest normalne w naszej branży”. Widzę, że wśród medyków krąży wiele obaw, więc zanim zgłoszą się do nas oficjalnie, wolą zagadać bezpośrednio do mnie poprzez media społecznościowe. Boją się, że jeśli napiszą na oficjalny mail, to maszyna ruszy, i nie czują się z tym bezpiecznie. Możemy zapewnić, że wiadomości, które do nas trafiają, są widoczne dla 5 osób zasiadających w komisji i pozostają poufne – mówi nam Julia Pankiewicz, koordynatorka ds. praw kobiet i walki z dyskryminacją w Ogólnopolskim Związku Zawodowym Lekarzy w regionie mazowieckim.

Z kolei Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL, zwraca uwagę, że zjawisko mobbingu nie tyle staje się częstsze, ile częściej się je zgłasza – choć nie oficjalnymi kanałami – jak do Państwowej Inspekcji Pracy czy bezpośrednio do prawników.

– Na wzrost problemu mobbingu w ochronie zdrowia mógł wpłynąć – z tytułu trudniejszych warunków pracy i stresu – epizod pandemii, jednak częstość samego zjawiska ciężko oszacować. Według Eurofound’s Fifth European Working Conditions Survey w Unii Europejskiej mobbingu doświadcza ok. 12 proc. personelu w ochronie zdrowia, a najczęściej dotyka on kobiet i osób przed 30. rokiem życia (w naszej grupie zawodowej są to lekarze w trakcie specjalizacji). W Polsce częstość zjawiska nie została zbadana. Wiemy, że liczba zgłaszanych przypadków rośnie, w USA w latach 2018–2022 podwoiła się. Może to też oznaczać wzrost świadomości problemu, większy opór wobec złego traktowania czy wyższą pewność siebie – wyjaśnia w rozmowie z DGP.

Naczelna Izba Lekarska przesłała nam wyniki ankiety, którą przeprowadziła w 2022 r. Z pierwszych wyników dowiedzieliśmy się, że do izby zgłosiło się ponad 150 osób, które doświadczyły zachowań niepożądanych. Zdecydowana większość mobbingowanych osób pracowała w szpitalach, na podstawie umowy o pracę oraz miała mniej niż 40 lat.

Potrzeba zmian

Aby ukrócić mobbing w ochronie zdrowia, należałoby zacząć od zupełnych podstaw.

– Rozwiązaniem systemowym, który wspomógłby walkę z mobbingiem i dyskryminacją, jest wprowadzenie norm minimalnego zatrudnienia, czyli minimalnej liczby lekarzy w przeliczeniu na pacjenta, co odciążyłoby najbardziej newralgiczny element systemu, czyli niedobory kadrowe. Dobrym przykładem są jednoimienne szpitale psychiatryczne, gdzie mamy do czynienia z sytuacjami, kiedy podczas dyżuru jeden lekarz przypada na 150 pacjentów, a bywa i tak, że na 300. Oprócz zaburzeń psychicznych, które są bezpośrednią przyczyną hospitalizacji, pacjenci mają też liczne dolegliwości somatyczne, którymi również się zajmujemy. Wyobraźmy sobie, że równocześnie trzeba pilnie pomóc dwóm osobom, w tym zorganizować przeniesienie jednej z nich do innego szpitala. Można wyjść z siebie i stanąć obok – komentuje Pankiewicz.

Niewielka liczebność personelu przekłada się na gorszą komunikację w zespołach. Problem dotyka szczególnie kobiet w ciąży i osób z chorobami przewlekłymi.

– Mobbingowi sprzyja sytuacja, kiedy jest mało kadry. Lekarka zachodzi w ciążę i chce iść na zwolnienie, a potem skorzystać z urlopu macierzyńskiego. To przecież normalny etap w życiu i każdy powinien bez problemu i stresu móc się na niego zdecydować. W naszych realiach możemy spotkać się z wrogim nastawieniem współpracowników, którzy myślą przede wszystkim o tym, ilu taka osoba pacjentów po sobie zostawi, i ile więcej pracy trzeba będzie na siebie wziąć. Człowiek czuje się najgorszy na świecie, bo chce mieć dziecko. To zdanie wypowiedziane na głos brzmi po prostu głupio, a to nasza rzeczywistość – dodaje przedstawicielka OZZL.

Sytuację obrazują wyniki ankiety przeprowadzonej przez Fundację „Kobiety w chirurgii” na próbie 472 kobiet pracujących w specjalizacjach zabiegowych jako lekarki, pielęgniarki i położone. 63 proc. respondentek wskazało, że opieka nad dzieckiem mogłaby negatywnie wpłynąć na karierę, a 47 proc. – że pracodawcy zniechęcają kobiety do macierzyństwa.

– Sam charakter mobbingu w ochronie zdrowia nie uległ zmianie, ale środowisko staje się coraz bardziej świadome. To głównie osoby młode zwracają się po pomoc i uczestniczą w takich konsultacjach. Jednak statystyki są takie – jedna na 15 osób rozważa w ogóle pójście na drogę sądową i nazwanie tego, czego doświadczyła mobbingiem, a nie dyskryminacją. Pamiętajmy, żeby dostać zadośćuczynienie z powodu mobbingu, musi dojść do rozstroju zdrowia. Dana osoba musi pójść do innego lekarza, aby zakwalifikować jej objawy do konkretnej choroby, a następnie zbierać dokumentację medyczną. To dla wielu osób w takiej sytuacji trudne – konstatuje mec. Pietrzak-Wojnicz. ©℗

ikona lupy />
W statystykach nie widać problemu / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe