O prof. Claudii Goldin z Uniwersytetu Harvarda zrobiło się teraz bardzo głośno. Wiadomo, Nobla z ekonomii nie dostaje się codziennie, a na dodatek – niestety – wciąż nie są nimi zbyt często nagradzane kobiety.

O tym, dlaczego Goldin otrzymała Nobla, napisali już zapewne wszyscy. Ja chcę przybliżyć jej prace, w których objaśnia różnice między kobietami a mężczyznami na rynku pracy oraz poszukuje odpowiedzi na pytanie, co można zmienić, aby je zmniejszyć.

Zacznijmy od różnic płacowych. Goldin zaobserwowała, że wśród absolwentów studiów licencjackich (college), kobiety w pierwszych latach po zakończeniu nauki zarabiają ok. 90 proc. tego, co koledzy z tych samych kierunków. Przez kolejne lata ten udział spada o ponad 1 pkt proc. rocznie, osiągając 70–72 proc. w wieku ok. 45 lat. Pocieszające było tylko to, że każdy kolejny rocznik objęty badaniem nieco zmniejszał tę różnicę, co nie zmienia tego, że koszty alternatywne związane z posiadaniem dzieci są dla kobiet ogromne. Badaczka wielokrotnie wskazywała, że są to koszty elastycznych godzin pracy, bo właśnie na takie aktywności zawodowe decydowały się kobiety – by móc opiekować się dziećmi. Z kolei zajęcia, w których wynagrodzenie efektywnie rośnie wraz z liczbą przepracowanych godzin, są wyborem mężczyzn. Gdyby struktury wynagrodzeń między płciami były podobne, nie byłoby tak oczywiste, że to kobieta pędzi do szkoły po chorujące dziecko po telefonie od wychowawcy.

Goldin rozprawiła się także z długo przyjmowaną za pewnik hipotezą, że wzrost uczestnictwa kobiet na rynku pracy w XX w. wiązał się wyłącznie z rozwojem gospodarczym. Przedstawiła dowody, że taką hipotezę trzeba odrzucić, gdy się spojrzy na długi okres – dwustuletni. Na przykład różnice płacowe zmniejszyły się w latach 1820–1850 podczas rewolucji przemysłowej, bo wzrosło zapotrzebowanie na pracę biurową, wtedy domenę kobiet, ale niewiele się zmieniły między 1930 a 1980 r., kiedy na rynku pracy dominowały progresywne struktury wynagrodzeń (im więcej pracujesz, tym wyższa stawka godzinowa). Okazało się, że nawet w późnym XVIII w., gdy wzrost gospodarczy był niski, znaczna część zamężnych kobiet pracowała odpłatnie, często ukrywając to pod etykietą „żona” w spisach powszechnych. Procesy industrializacji zakłóciły ten wzorzec, ograniczając zdolność kobiet do pracy w domu. Możliwości zawodowe kobiet rozszerzyły się w XX w., ale oczekiwania społeczne, kształtowane przez poprzednie pokolenia, utrudniały wykorzystanie tych możliwości do lat 70.

Co się zatem stało w latach 70.? Zadziałały efekty społeczne i ekonomiczne wynalezienia i udostępnienia nie tylko zamężnym kobietom pigułek antykoncepcyjnych. Dostęp do środków antykoncepcyjnych w latach 60., jak pokazali Goldin i ekonomista Lawrence Katz (prywatnie jej mąż), umożliwił kobietom planowanie przyszłości, przyczyniając się do zmian ról na rynku pracy i fundamentalnie zmienił katalog wyborów życiowych kobiet. Pigułka zarówno obniżyła koszt inwestycji w karierę, jak i mocno podwyższyła średni wiek kobiet, w którym pierwszy raz wychodziły za mąż. W efekcie czas poświęcony na pracę we wczesnym etapie kariery zmniejsza różnice płacowe, a nie zabiera możliwości posiadania i wychowania dzieci.

Bardzo ciekawe są badania prof. Goldin dotyczące z pozoru błahej sprawy, czyli znaczenia zmiany nazwisk kobiet po ślubie dla ich kariery. Z tych prac wynika, że wśród absolwentek Harvardu udział kobiet zatrzymujących nazwisko rodowe wzrósł z 2–4 proc. w 1975 r. do ponad 20 proc. w 2000 r. Dokumentuje to znaczącą zmianę społeczną w odbiorze takich wyborów kobiet. Dość powiedzieć, że w wielu stanach USA do połowy lat 70. ubiegłego wieku kobiety były rejestrowane w spisach wyborców pod nazwiskiem męża, bez względu na to, jak się faktycznie nazywały. Zachowanie nazwiska po ślubie to zdecydowany wyraz niezależności związany z wykształceniem, a także zaawansowaniem kariery w momencie ślubu.

Z tego, jak bardzo ważne w wyborach kobiet, a także w utrzymywaniu się różnic płacowych między kobietami a mężczyznami są właśnie oczekiwania innych, nie zawsze sobie zdajemy sprawę. Jeśli myślisz, czytelniku, że taki nie jesteś, proponuję ci lekturę książki Joanny Kuciel-Frydryszak „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. Czytając ją, zbyt często miałem wrażenie, że także u nas w sprawach, które bada Claudia Goldin, wiele się nie zmieniło. ©Ⓟ