- Żeby ocenić, jakie miejsce uchodźcy mogą znaleźć na rynku pracy w Polsce, trzeba najpierw zdiagnozować ich kwalifikacje. A dyplomów wielu z nich nie ma ze sobą - mówi Izabela Grabowska, prof. dr hab. nauk społecznych, socjolożka i ekonomistka z Akademii Leona Koźmińskiego, dyrektorka Centrum Badań nad Zmianą Społeczną i Mobilnością

Już wielu uchodźców z Ukrainy szuka w Polsce zajęcia, nie chce czekać, aż ktoś z dobroci serca zapewni im byt. Znajdą pracę?
Wojna nie jest selektywna, tak jak zwykłe ruchy migracyjne. Wyjeżdżają wszyscy: wysoko, średnio i nisko wykwalifikowani. Wśród uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy są ludzie różnych zawodów, z różnymi kwalifikacjami i kompetencjami. Są naukowcy, nauczyciele, informatycy, ale także pracownicy administracyjni, rolnicy, budowlańcy. By powiedzieć, jakie miejsce mogą znaleźć na rynku pracy w Polsce, trzeba najpierw zdiagnozować ich kwalifikacje i kompetencje miękkie - umiejętności społeczne, predyspozycje do pracy w grupie itp. Część z nich na pewno nie wzięła ze sobą dyplomów potwierdzających umiejętności. Ludzie cały czas uciekają z Ukrainy, zróbmy więc kampanię w mediach społecznościowych - zabierz ze sobą kluczowe dokumenty, w tym najważniejsze dyplomy. To zrozumiałe, że w takim momencie ludzie o tym nie myślą, a takie rzeczy powinny być w „wojennym plecaku”. Miej taki plecak przygotowany, aby móc żyć jakiś czas w innym kraju. To jest trudny przekaz, ale bardzo potrzebny.
Czy po pierwszej fali społecznego zjednoczenia w pomocy uchodźcom nie pojawią się głosy, że Ukraińcy odbierają pracę Polakom? Czy nasz rynek może ich wchłonąć bez szkody dla naszych obywateli?
Od lat korzystamy z napływu Ukraińców i Ukrainek. Potrzebują ich sektor handlowy, rolnictwo, budownictwo, turystyka, usługi domowe. W ciągu ostatnich lat do Polski przybyło ponad milion Ukraińców, którzy podjęli pracę w różnych branżach, głównie tam, gdzie były niedobory. Ów brak rąk do pracy jest wynikiem procesu segmentacji rynku pracy, który dzieje się, kiedy społeczeństwa się bogacą i rodzimi pracownicy pewnych zajęć nie chcą już wykonywać ze względu na warunki i poziom płac. Często więc podejmują je migranci. To zresztą te same prace, jakie za granicą wykonują Polacy. 15 marca w Centralnej Bazie Ofert Pracy w Polsce było 77 889 ofert, a to tylko te od pracodawców, którzy zgłaszają je do powiatowych urzędów pracy. Ze względu na starzenie się społeczeństwa i odchodzenie kolejnych roczników na emeryturę nasza gospodarka będzie jeszcze przez długi czas potrzebowała rąk do pracy. Do tej pory wydawaliśmy w skali roku ok. 400 tys. różnego rodzaju dokumentów na zatrudnienie cudzoziemców.
Ale teraz napłynęło już prawie 2 mln osób. Odliczmy dzieci i osoby niezdolne do pracy, a i tak zostaje pewnie drugie tyle. Znajdą zatrudnienie?
Handel i obsługa klienta cierpią na niedobory pracowników, zwłaszcza w miastach. Sieciowe dyskonty spożywcze są w stanie przyjąć każdą liczbę pracowników. Podobnie sytuacja ma się w budowlance i rolnictwie - ciągłe zapotrzebowanie na ręce do pracy, choć tutaj możemy mieć do czynienia z wyzwaniem, bo część ukraińskich mężczyzn wyjechała na wojnę, a przyjechały przede wszystkim kobiety. Część z nich może znaleźć zatrudnienie w rolnictwie, ale budownictwo może cierpieć na większe niedobory. Nie wszyscy uchodźcy są jednak do fizycznych prac przygotowani. Powtarzam: spróbujmy najpierw zdiagnozować ich kompetencje. To będą nowe obszary działalności dla powiatowych urzędów pracy i agencji pośrednictwa pracy, które, być może, resort pracy powinien zakontraktować. Kiedyś takie próby były czynione, więc wróćmy do tych przetestowanych rozwiązań, zwłaszcza w okresie wzmożonych działań integracji uciekinierów ukraińskich na naszym rynku pracy.
Skoro są dzieci, to będą potrzebni nauczyciele.
Będą potrzebni na różnych poziomach edukacji. Ich zatrudnienie trzeba będzie skoordynować, żeby każda placówka nie prowadziła rekrutacji indywidualnie, bo to obciąży niepotrzebnie administrację szkolną. Część szkół będzie musiała zaoferować nauczycielom z Ukrainy mieszkanie. Samorządy powinny posprawdzać swoje lokale i zrobić remonty. Pracodawcy powinni brać jeszcze pod uwagę zatrudnienie facylitatorów w miejscu pracy, którzy będą pomagać na wstępnym etapie pod względem językowym, odnaleźć się w nowej sytuacji itp. Po to, żeby efektywnie wypełnić miejsca pracy, pracodawcy powinni zainwestować w te nowe, dodatkowe stanowiska - i nie tylko firmy powinny to zrobić, lecz także instytucje użyteczności publicznej. Zwróćmy się także do sieci Europejskich Służb Zatrudnienia, które koordynuje UE, aby zgłosili do nas nieobsadzone oferty pracy, które mogą zaproponować Ukraińcom i Ukrainkom. To można skoordynować. Można by w to zaangażować także unijną sieć EURES, która wspiera mobilność na rynkach pracy UE.
Jesteśmy w ogóle przygotowani na przyjęcie takiej liczby ludzi?
Niestety nie odrobiliśmy lekcji z przeszłości, z czasów exodusu do UE uchodźców i migrantów w 2015 r., ale także z ostatnich tygodni na granicy białorusko-polskiej, żeby się strukturalnie przygotować do napływu migrantów. Odruchy serca, ogromna pomoc i solidarność Polaków z Ukraińcami są na wagę złota - dodają otuchy, ale to na dłuższą metę nie wystarczy. Potrzebne są rozwiązania długofalowe, powiązane z rynkiem pracy oraz integracją w różnych obszarach życia, aby dać Ukrainkom i Ukraińcom poczucie sensu i nadzieję na lepsze życie, a polskiej gospodarce utrzymanie płynności i rentowności. I jeszcze jedno: na tym etapie nie możemy segregować przybyszów na uchodźców i migrantów zarobkowych - nie tylko ze względów humanitarnych, lecz także z takich względów, że nie zbudowaliśmy wcześniej infrastruktury systemowej, która by nam sprawnie pomogła to zrobić. Dajmy migrantom trochę czasu, żeby się odnaleźli, żeby wzięli życie w swoje ręce. Część z nich wejdzie na rynek pracy, a część może się ubiegać o formalny status uchodźcy, z wszystkimi tego konsekwencjami. To będzie zależało od tego, w jakim stanie będzie Ukraina po agresji rosyjskiej, jakie funkcje państwa będzie można szybko przywrócić. Dzisiaj jeszcze tego nie wiemy.
ikona lupy />
Izabela Grabowska, prof. dr hab. nauk społecznych, socjolożka i ekonomistka z Akademii Leona Koźmińskiego, dyrektorka Centrum Badań nad Zmianą Społeczną i Mobilnością / Materiały prasowe