Ministerstwo Edukacji i Nauki zamierza powołać zespół, który zajmie się kwestiami związanymi z pensjami w szkolnictwie wyższym. Zostaną do niego zaproszeni zarówno przedstawiciele rektorów, jak i pracowników. Związkowcy jednak ostrzegają, że nie powstrzyma to akcji protestacyjnej na uczelniach, która zaplanowana jest tuż przed świętami.

– Już obecnie protest na uczelniach trwa, na razie w formie informacyjnej – wywieszamy plakaty, oflagowujemy budynki. Natomiast 20 grudnia planujemy pikiety w całej Polsce – zapowiada Janusz Szczerba, przewodniczący Rady Szkolnictwa Wyższego i Nauki Związku Nauczycielstwa Polskiego. – Na razie nie otrzymałem żadnej oficjalnej informacji o powołaniu zespołu przez ministerstwo. Nie wiem też, kto konkretnie zostanie do niego zaproszony. Natomiast prace takiego zespołu mogą trwać latami, tymczasem my zabiegamy o podwyżki natychmiast – podkreśla. Dodaje, że sam pomysł powołania zespołu, który zajmie się problematyką wynagrodzeń na uczelniach, nie zatrzyma akcji protestacyjnej.
– Jedynie COVID-19 i rozwój sytuacji epidemicznej może powstrzymać protest planowany na 20 grudnia – wtóruje mu Marek Kisilowski z Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność”. – Bez względu na to jednak, w jakiej skali się on odbędzie, domagamy się m.in. realizacji uzgodnień zawartych w 2018 r., czyli zwiększenia o 30 proc. wynagrodzeń zasadniczych pracowników szkolnictwa wyższego – podkreśla.
Wyjaśnia, że obiecany wówczas przez rząd wzrost wynagrodzeń został rozłożony na trzy lata. W ciągu dwóch lat (w 2019 i 2020 r.) zrealizowano jedynie wzrost o 13 proc. W 2021 r. zaniechano dalszych regulacji, a w 2022 r. brak jest prognoz wywiązania się z tych zobowiązań. Związkowcy oczekują więc 17 proc. podwyżki. Zwracają także uwagę na pilną potrzebę wzrostu minimalnego wynagrodzenia zasadniczego profesora do uzgodnionej w 2018 r. trzykrotności minimalnej płacy za pracę (9030 zł w 2022 r.) oraz powiązania pensji zasadniczych wszystkich pracowników (nauczycieli akademickich i osób niebędących nauczycielami) z jego wysokością.
Solidarność podkreśla, że dostrzega starania rządu prowadzące do zwiększenia w budżecie pieniędzy na szkolnictwo wyższe, w tym coroczną inflacyjną waloryzację czy przekazanie jednorazowo w 2021 r. nadzwyczajnych funduszy na inwestycje na uczelniach. Jednak uważa, że są to działania niewystarczające, a w szczególności niedające możliwości właściwego kształtowania wynagrodzeń pracowników.
Ponadto związkowców zbulwersowała wypowiedź prof. Włodzimierza Bernackiego, wiceministra edukacji i nauki, który w wywiadzie dla DGP powiedział, że „podwyżki na uczelniach to nie jest kwestia pierwszoplanowa. Natomiast źródłem dochodu naukowców są nie tylko wynagrodzenia, ale też granty”.
– Granty to dodatkowe źródło pieniędzy, ale tylko dla niektórych – mówi Janusz Szczerba. Większość zatrudnionych na uczelniach to nie są pracownicy naukowi, ale np. osoby, które zajmują się dbaniem o specjalistyczny sprzęt laboratoryjny, pracownicy dydaktyczni czy też administracyjni itd. Obecnie płace niektórych osób pracujących w szkołach wyższych oscylują wokół płacy minimalnej. Zdaniem związkowców szkolnictwo wyższe i nauka od lat zmagają się z chronicznym niedofinansowaniem.
– Wielokrotnie wskazywaliśmy na to w naszych apelach kierowanych do rządzących – także w czasie trwania pandemii, która z całą mocą unaoczniła znaczenie społeczne nauki. Priorytety władzy, włącznie z planami wielomiliardowego zwiększania wydatków budżetowych, po raz kolejny nie dotyczą jednak tego sektora. Dlatego domagamy się, aby szkolnictwo wyższe i nauka stały się dla obecnego rządu kwestią pierwszoplanową, bo od tego zależy rozwój Polski. Już teraz zmagamy się z luką pokoleniową. Wzrost wynagrodzeń jest konieczny, aby zachęcić do pracy na uczelniach – wskazuje Janusz Szczerba.
– Pieniądze w budżecie państwa są, to tylko kwestia polityczna, na co zostaną przeznaczone – uważa Marek Kisilowski.
Związkowcy z ZNP wystąpili również z postulatem systemowego (ponad dwukrotnego) zwiększania nakładów finansowych na szkolnictwo wyższe i naukę do poziomu 3 proc. PKB.