Brak chętnych na studia niestacjonarne w państwowych szkołach wyższych. Tegoroczny nabór zakończył się zamknięciem wielu kierunków. Łącznie uczelnie stracą blisko 20 mln zł z opłat. To pieniądze często zabudżetowane na remonty lub inwestycje.
Według danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w roku akademickim 2009/2010 studia rozpoczęło 436 tys. osób – tyle samo co rok wcześniej i o kilka tysięcy więcej niż w 2007 r. W tym roku – jak twierdzą resort oraz departamenty rekrutacyjne publicznych
uczelni – nic nie zapowiada znaczącego spadku liczby osób rozpoczynających studia. W ujęciu ogólnym ma ich być ponad 430 tys. Tyle że znacznie większa niż w poprzednich latach część z nich wybierze uczelnie prywatnie zamiast publicznych. Dotyczy to przede wszystkim studiów niestacjonarnych – zaocznych i wieczorowych.
Na Uniwersytecie Jagiellońskim nie uruchomiono 50 specjalności na 20 kierunkach studiów magisterskich zaocznych i wieczorowych. Na Uniwersytecie Warszawskim nie wystartowały zajęcia na 20 kierunkach. Na Uniwersytecie Wrocławskim w październiku nie ruszyły cztery specjalizacje. W całym kraju na państwowych uczelniach nie uruchomiono w tym roku kilkuset kierunków studiów wieczorowych i zaocznych. Władze państwowych uczelni winią studentów za to, że ci idą na łatwiznę. – Studenci coraz częściej decydują się na naukę w szkołach prywatnych, ponieważ w nich znacznie łatwiej jest uzyskać dyplom. Tymczasem my w trosce o poziom kształcenia stawiamy pewne wymogi, dotyczące chociażby frekwencji czy egzaminów – mówi Katarzyna Pilitowska, rzeczniczka Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Z tą interpretacją zjawiska nie do końca zgadza się socjolog dr Krzysztof Łęcki. – Przecież bardzo często w szkołach niepublicznych wykładają osoby ze szkół publicznych. Dlatego uczelni wyższych nie powinno się dzielić na publiczne i niepubliczne, tylko na dobre i złe. To prawda, że na uczelni państwowej, z dużymi tradycjami wykładowcy mogą stawiać odrobinę większe wymagania – mówi.
W rzeczywistości jest więcej powodów odpływu studentów zaocznych i wieczorowych z uczelni państwowych na prywatne.
Czasem idą oni na łatwiznę, bo np. mają już dobrą pracę i potrzebują dyplomu tylko dla formalności. Czasem uczelnie prywatne kuszą ich czesnym niższym w skali roku nawet o 2 tys. zł albo po prostu są bardziej elastyczne pod względem wyboru przedmiotów czy godzin zajęć.
Z danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego wynika, że już w ubiegłym roku studia niestacjonarne na uczelniach prywatnych rozpoczęło 149 tys. osób – o 8 tys. więcej niż na państwowych. W tym roku różnica może się znacznie pogłębić – nawet do kilkudziesięciu tysięcy osób.
Brakuje chętnych
Choć wiele państwowych uczelni przedłużyło rekrutację na część kierunków nawet do początku 2011 r., to mają marne szanse na pozyskanie kompletu studentów. Przykładowo na wieczorowe studiach dziennikarskie na UW zgłosiło się zaledwie czterech chętnych, na wieczorową politologię sześciu, a na politykę społeczną zaledwie siedmiu.
Ta sytuacja dziwi nawet samych pracowników uczelni. – Kiedyś te kierunki były tak oblegane, że na jedno miejsce mieliśmy kilkunastu kandydatów – twierdzi jeden z pracowników Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Anonimowo, ponieważ nie chce się narażać władzom uczelni. A te mają poważny problem, bo ubytek każdych stu studentów kierunków zaocznych i wieczorowych oznacza dla nich stratę 400 tys. zł.
Zarobki coraz mniejsze
Dzięki pieniądzom pochodzącym z czesnego od studentów kierunków niestacjonarnych uczelnie mogą inwestować, głównie w poprawę infrastruktury. UW wyremontował w ten sposób m.in. gmach Collegium Iuridicum I, gdzie odbywają się zajęcia z prawa. Wydał na ten cel 20 mln zł.
Ucieczka studentów na uczelnie prywatne może spowodować, że dochody państwowych będą wyraźnie uszczuplone. Straty samego Uniwersytetu Jagiellońskiego spowodowane zawieszeniem w tym roku 50 specjalności (m.in. wieczorowej socjologii i chemii) mogą wynieść 3 mln zł (przy założeniu, że rok nauki kosztuje średnio 3 tys. zł, a na każdej specjalności jest średnio 20 osób). Choć kierownictwo uczelni ma na ten temat inne zdanie. – Strata byłaby wtedy, gdybyśmy uruchomili kierunki, na które nie ma chętnych. W przypadku gdy zostają zawieszone, mówimy o braku zarobku – mówi Katarzyna Pilitowska, rzeczniczka UJ.
Komentarze (19)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeMłodzi mają oczy i nie będą się pchać na bzdurne studia typu dziennikarstwo po którym nic się nie umie. Nie dziwne więc że nie ma tam chętnych. Na porządnych studiach zawsze jest masa kandydatów - czy ktoś słyszał, że zbrakło chętnych na medycynę ? 15 kandydatów na miejsce, bo wiedzą że to prawdziwe studia i pewna praca i szacunek. A studiowanie na uniwerku to dorabianie "naukowców" od książeczek sprzed 30 lat
"Student" po płatnej informatyce może co najwyżej zainstalować drukarkę pani Zosii.
Niestety jestem jeszcze studentem studiów magisterskich uzupełniających zaocznych na uczelni publicznej wcześniej kończyłem prywatną. Wykładowcy ci sami tu i tu ale podejście jest inne tam na prywatnej też bardzo wymagający lecz informacje były na bieżąco od wykładowców i w Dziekanacie wszystko jasno i czytelnie podane. Publiczna porażka zero informacji coś załatwić w Dziekanacie albo muszę brać urlop albo zwolnienie lekarskie czynne od 9.00 do 14.00. Podejście profesorów to ich samozadufanie i buta w stosunku do studentów i na Państwowej również płaciłem za studia. Nie ukrywam poszedłem na tą uczelnie ze względu na renomę ale sądzę, że to moja ostatnia publiczna uczelnia wolę zrobić podyplomówkę na prywatnej niż publicznej oraz żyć w czasach twardego PRL'u. A jak na publicznej uczelni wykładowcy boją się niektórzy o swoje etaty bo studentów coraz mniej to wymyślają głupoty i zapychają etaty nie mając wiedzy o tym czego uczą. Cóż trzeba poniżyć studenta nieważne czy jest świeżo po szkole średniej i ma około 21 lat czy dojrzały mający 50 lat. Traktowanie jest to samo. Co do wiedzy przekazywanej to na publicznej same słupki teoria czysto książkowa. I jeszcze jedno konkurencja między Wydziałami bo jak to student może wziąć innego wykładowcę do obrony z innego wydziału tej uczelni bo wie, że jest dobry niż tego słabego, który go uczy. Szanowni państwo zaczyna się kurczyć rynek edukacji już nie ma takiego pędu do wiedzy i właśnie już nie wszędzie po studiach można dobrze zarobić. Młodzież szybko przystosowuje się do realiów rynku i powiem krótko chłopak albo dziewczyna dobry'a po szkole średniej jest nieraz lepszy niż ten po studiach wyższych. Albo się jest dobrym w tym czym się pracuje albo można być głąbem i mieć tytuł dr'a lub prof'esora. Sama teoria nie wystarczy ale i praktyka, w większości urzędów i instytucji pracują jeszcze ludzie z naleciałościami z PRL'u musi być papierek.
Studia wyższe nie ważne jakie ale muszą być. Przykład Urzędy Wojewódzkie, Marszałkowskie, Starostwa Powiatowe, Gminy, Szkoły a kończąc na Policji bo po pedagogice albo socjologi w Policji zostaje się oficerem a potem wielkim specjalista. Co do rankingów to kwestia kasy płatnej albo Pan Dyrektor agencji reklamowej lub podobnej robi studia na państwowej uczelni to trzeba im podwyższyć w rankingach notowania. Osób studiujących jest coraz mniej to samo widać w szkołach i będzie niedługo tak, że w szkołach podstawowych, średnich czy uczelniach to sami wykładowcy będą się ganiali po korytarzach gmachów gdzie wykładają. Ale to dopiero ich życie zweryfikuje i obudzą się z ręką w nocniku ale będzie za późno już dla nich.
Pisać można by dużo tutaj na forum ponieważ każdy ma swoje doświadczenia z różnych uczelni.
Tyle z mojej strony
Pozdrawia