Rządowi eksperci pracują nad programem emerytura plus, choć fanami tego pomysłu nie są ani Ministerstwo Rodziny i Pracy, ani ZUS.
– To jeden z rozważanych wariantów – tak premier Beata Szydło powiedziała wczoraj o opisanym przez nas pomyśle wypłaty 10 tys. zł w gotówce każdemu, kto co najmniej dwa lata odczeka z przejściem na emeryturę. Pomysł powstał w otoczeniu wicepremiera Mateusza Morawieckiego i doczekał się już silnej kontry w rządzie. Nie budzi ciepłych uczuć ani w resorcie rodziny i pracy, ani w podległym mu ZUS. Minister Elżbieta Rafalska przekonywała, że to nie jest jeszcze pomysł rządowy i nie był konsultowany z jej resortem, a to on odpowiada za kwestie emerytalne.
Rządowi przeciwnicy gotówkowych premii przedstawiają kilka argumentów przeciw.
Program dla słabo zarabiających i urzędników. Krytycy obawiają się, że z emerytury plus będą korzystać głównie osoby, które i tak dłużej by zostały na rynku pracy, żeby wypracować sobie wyższą emeryturę. Dlatego bonusem 10 tys. zł mogą być zainteresowani urzędnicy i naukowcy. To stawia pod znakiem zapytania efektywność programu emerytura plus. Zwraca na to uwagę Michał Myck, dyrektor Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA. Premia powinna motywować osoby, którym pozostawanie na rynku pracy nie podwyższy znacząco emerytury. Na przykład pracujących przez dużą część swojej zawodowej kariery na nieoskładkowanych umowach. Efektywniej byłoby emeryturę plus zaadresować bezpośrednio do nich.
Autorzy pomysłu bronią się, że premia powinna być równa dla każdego, a 10 tys. zł na pewno będzie większą zachętą dla osoby, która otrzymałaby minimalną emeryturę 1000 zł, niż dla kogoś, kto dostanie dwu- czy trzykrotnie wyższe świadczenie.
Czy na pewno będzie emerytalny run? ZUS oczekuje, że w tym roku na emeryturę przejdzie 550 tys. osób. Jednym z argumentów, które słychać w resorcie pracy, jest to, że wcale nie ma pewności, jak masowe będzie występowanie o przejście na emeryturę zgodnie z obniżonym wiekiem (mężczyźni będą mogli przechodzić od października na emeryturę w wieku 65 lat, a kobiety – 60 lat). Powody mają być dwa.
Pierwszy argument to przejściowy przepis zmieniający okres ochrony. Dziś ubezpieczony jest chroniony przed zwolnieniem z pracy w okresie czterech lat przed osiągnięciem ustawowego wieku emerytalnego. Docelowo tak samo będzie po obniżeniu wieku emerytalnego. W wypadku przejściowych roczników ochrona będzie jednak obejmować także pewien okres po osiągnięciu wieku emerytalnego. Przykładowo osoba, która uzyska uprawnienia emerytalne od 1 października, będzie mogła przejść na emeryturę o ponad rok wcześniej, niż mogłaby to zrobić na podstawie obecnych przepisów. I przez ten rok nadal będzie ona chroniona przed zwolnieniem z pracy. Tej ochrony może być pewna, dopóki sama nie zwolni się z pracy. Jeśli zechce pobrać świadczenie, musiałaby się zwolnić, choć potem nie ma pewności, że miejsce pracy będzie na nią czekało. Dlatego dla wielu osób istotnym argumentem przy podejmowaniu decyzji emerytalnej będzie to, czy nie stracą pracy. Takie zapisy mogą sprawić, że przynajmniej część ludzi nie będzie się kwapić z przechodzeniem na emeryturę od razu po uzyskaniu takich uprawnień.
Drugi argument zakłada, że z możliwości pobrania świadczenia zaraz po osiągnięciu wieku emerytalnego korzysta przeciętnie 83 proc. uprawnionych. Ale liczby te są różne dla kobiet – 81 proc. i mężczyzn – 87 proc. Nieco więcej kobiet pracuje dłużej, co jest o tyle zrozumiałe, że nabywają prawo do emerytury pięć lat wcześniej niż mężczyźni. To w połączeniu z poprzednim argumentem może spowodować, że zwłaszcza w przypadku kobiet tendencja do przechodzenia na emeryturę osłabnie. Dodatkowym argumentem będzie spora premia za pozostanie na rynku pracy bez pobierania świadczenia.
System jest hojny już dziś. Wysokość świadczeń znacząco rośnie wraz z czasem pracy. To efekt mechanizmu obliczania emerytur. Z jednej strony duża waloryzacja składki wynosząca ponad 4 proc. rocznie, a z drugiej krótszy okres wypłaty świadczenia powodują, że może ono rosnąć o 7 proc. wraz z każdym dodatkowym rokiem pracy. To ważna zachęta. Nie występuje ona, jeśli ktoś pobierze świadczenie i będzie łączył je z pracą. Wówczas emeryturę mogą podwyższyć tylko składki odkładane od momentu wyliczenia emerytury, a nie te odkładane przez całe życie. Mechanizm waloryzacji działa więc dużo słabiej.
Obrońcy pomysłu emerytury plus zwracają uwagę, że istotne jest, na ile te mechanizmy zachęcają potencjalnych emerytów, zwłaszcza kobiety, do dłuższej pracy bez pobierania świadczenia. Liczą, że gotówkowa premia zachęci 10–15 proc. osób, by przez co najmniej dwa lata nie przechodziły na emeryturę.
Obniżamy czy podnosimy. Inny zarzut stawiany przez ekspertów: propozycja jest sprzeczna z głównym nurtem przygotowanych przez rząd zmian emerytalnych. Bo z jednej strony wiek emerytalny został obniżony, a z drugiej stosuje się zachęty do tego, by emeryci z tej zmiany nie korzystali.
Autorzy pomysłu utrzymują, że taki jest właśnie cel: dać wybór, zamiast odgórnie zmuszać ludzi do dłuższej pracy, podwyższając im wiek emerytalny. Krytycy zwracają uwagę, że wypłacanie premii w gotówce oznacza zwiększoną redystrybucję i kupowanie czasu, bo problem narastających kosztów systemu emerytalnego zostanie rozwiązany tylko w minimalnym zakresie.
Emerytura plus to pomysł wypłacania 10 tys. zł premii każdemu, kto po osiągnięciu wieku emerytalnego pozostanie na rynku pracy dwa lata dłużej. Premia odpowiada połowie wszystkich danin (podatku dochodowego, składek na ubezpieczenie zdrowotne, chorobowe czy rentowe – z wyłączeniem składki emerytalnej), które w ciągu dwóch lat pracy odprowadziłaby osoba z pensją odpowiadającą tzw. medianie pensji w gospodarce. Premiowany byłby każdy dodatkowy rok pracy. Za trzyletnią pracę premia wyniosłaby 15 tys. zł, za czteroletnią – 20 tys. zł, i tak dalej.