Wyglądają jak Obcy z tandetnego filmu SF z lat 50. i zachowują się jak oni: kolonizują Ziemię, zagrażają rodzajowi ludzkiemu, trudno z nimi walczyć.
A my nic, jakby były postaciami z celuloidu, a nie śmiertelnie groźnym przeciwnikiem. Lekceważymy. To znaczy nie my, obywatele, nie ci, którzy padli ich ofiarą. Już Pan wie, kogo staram się ukłuć szpilką, Ministrze? Kleszczy przybywa, przybywa więc chorych na boreliozę. Nie przybywa natomiast lekarzy, którzy wiedzą, w jaki sposób rozpoznawać i leczyć tę chorobę. Nie prowadzi się dyskusji naukowych, czy wobec każdego zaatakowanego przez Borrelia burgdorferi należy stosować tę samą standardową (i najtańszą) kurację – a tak się robi.
Po tekście, jaki napisałam w listopadzie ub.r. (Hipochondryk i histeryk? Nie, to pacjent w kleszczach boreliozy), zaproszono mnie na konferencję organizowaną przez Biuro Nasiennictwa Leśnego przy Ministerstwie Środowiska. Borelioza jest zawodową chorobą leśników, niektórzy z nich w młodym wieku stają się kalekami. Honorowym gościem był jeden z nielicznych w kraju specjalistów od tej choroby. BNL chciało, żeby on i jego koledzy zajęli się tą grupą zawodową, stosując nieakceptowaną przez NFZ metodę ILADS. Koszt nie gra roli. Odparł, że jest ich za mało i nie dadzą rady. I że lepiej by było zacząć edukować lekarzy rodzinnych, jak diagnozować boreliozę. Tylko kto miałby to robić i za co, jak brakuje pieniędzy na pakiet onkologiczny. Zostajemy więc z Obcymi sam na sam. Ze świadomością, że nie zjawi się żaden Ender, aby nas uratować. Naszą bronią może być tylko wiedza i profilaktyka.