IRENA E. KOTOWSKA - Nie mówmy o dzieciach wyłącznie w kategoriach przyrostu naturalnego. Dzieci to inwestycja – bez nich gospodarka skazana jest na stagnację lub regres.
Mamy niższy wskaźnik dzietności niż Chińczycy, którzy prowadzą politykę jednego dziecka, ale z badań wynika, że Polacy chcą mieć więcej dzieci niż posiadają. Co im przeszkadza?
Niska płodność to skutek czynników kulturowych i zmian cywilizacyjnych. Ale nie tylko. W Polsce istnieją istotne bariery, które skutecznie zniechęcają rodziców do posiadania dzieci.
Jakie?
Szwankuje prawie wszystko. Poczynając od opieki zdrowotnej nad ciężarną, małymi dziećmi, a później uczniami, przez system opieki, tj. przedszkola czy żłobki, odpowiednią organizację zajęć szkolnych, a zwłaszcza zajęć pozalekcyjnych, po skuteczną pomoc rodzinom uboższym i rozwiązania umożliwiające rodzicom łączenie pracy i obowiązków rodzinnych. Państwo powinno się otrząsnąć i dostrzec, że konieczne są działania podejmowane już, a nie odkładanie ich na później.
Jakie skutki ma polityka odwracania głowy?
Rodzice, którzy chcą pracować i decydują się na pierwsze dziecko, identyfikują te bariery np. niemożność zapisania dziecka do lekarza specjalisty, żłobka, przedszkola, które jest dodatkowo zamykane o 17., szkoły, które pracują na dwie zmiany i nie zapewniają prawidłowej opieki po lekcjach. Stąd – mimo zamierzeń posiadania więcej niż jednego dziecka – rezygnują z tego. I to jest zasadnicze wyzwanie dla poprawy sytuacji demograficznej w Polsce. Zachęcenie Polaków, by mieli przynajmniej dwójkę dzieci. Obecnie najpopularniejszym modelem rodziny stało się 2 + 1. Te bariery wymagają jeszcze badań. Instytut Statystki i Demografii SGH realizuje obecnie duże badanie ankietowe (Generations and Gender Survey), w którym chcemy pokazać, odwołując się do biografii respondentów, jak zmieniło się życie rodzinne obecnych pokoleń w porównaniu z ich rodzicami czy dziadkami. Chcemy wyłapać wpływ różnych czynników na decyzję o dzieciach.
Dlaczego tych barier nie dostrzega państwo?
Można zauważyć w tej sprawie pewien przełom. Na razie bardziej w sferze deklaracji, publicznych debat czy doniesień mediów niż realnych działań. Choć także tutaj pojawiły się już korzystne zmiany: ulga rodzinna, urlop ojcowski, dłuższy urlop macierzyński, jego dobrowolna część, ochrona przed zwolnieniem kobiet, które obniżają wymiar czasu pracy To jednak wciąż za mało.
Może politycy dochodzą do wniosku, że to jest nieważne. Bo po co nam więcej dzieci?
Ograniczając się do wymiaru ekonomicznego można powiedzieć, iż bez nich trudno zagwarantować sprawne funkcjonowanie gospodarki. Pamiętajmy też, że liczba ludności decyduje – oprócz dochodów ludności – o popycie konsumpcyjnym, który napędza gospodarkę. Poza tym pozycja kraju na arenie międzynarodowej zależy od wielkości populacji. Najkrócej rzecz ujmując, dzieci to inwestycja nie tylko dla rodziców, to także inwestycja dokonywana na rzecz całego społeczeństwa. A skoro tak jest, to w tej inwestycji państwo powinno uczestniczyć w większym niż dotychczas stopniu. I nie chodzi o to, aby tylko płacić rodzicom za to, że mają dzieci. Chodzi o to, aby likwidować bariery zniechęcają rodziców do ich posiadania.
Ale jak to robić?
Pierwszą sprawą jest rozwój dobrej jakości usług publicznych – zmniejszy to nie tylko koszty bezpośrednie rodziców, ale też pośrednie. To ogromne zadanie – od służby zdrowia przez usługi edukacyjno-opiekuńcze dla dzieci w wieku 0–6 lat i wieku szkolnym oraz usługi związane ze spędzaniem czasu wolnego. Kolejną sprawą są urlopy związane z wychowywaniem dzieci i organizacja pracy sprzyjająca łączeniu jej z obowiązkami rodzinnymi, Niebagatelne jest też zmniejszenie bezpośrednich wydatków na dzieci przez transfery finansowe, ale także niedopłatne świadczenie usług. Na początek, i to już, powinniśmy stworzyć dobry system edukacji i opieki nad dziećmi. I to nie tylko nad dziećmi w okresie do 2 lat, ale także w przedszkolach i szkołach. Nie może być tak, że szkoła nie zapewnia dobrej opieki, np. dzieciom z pierwszej czy drugiej klasy, tym bardziej że zaraz trafią do niej 6-latki. One kończą zajęcia o 12. i co mają zrobić ich rodzice? Do szkół powinny też wrócić higienistki i opieka dentystyczna.
Co jeszcze?
Powinien wrócić płatny urlop wychowawczy. Wysokość świadczenia powinna zależeć od wcześniej osiąganych zarobków, ale być też zależna od czasu pozostawania na urlopie. Można skrócić okres jego pobierania, aby nie zrujnować finansów państwa. Trzeba też wydłużyć urlop ojcowski, np. do czterech tygodni. Sprzyja to większemu zaangażowaniu ojców w opiekę, a z kobiet spada też odium, że to one wycofują się z rynku pracy w okresie wychowywania dzieci.
Skoro znamy diagnozę, to dlaczego politycy nie wprowadzają zmian?
Nie potrafię tego wyjaśnić. Na pewno decyduje tu krótki okres wyborczy – owoce skutecznej polityki rodzinnej przychodzą w dłuższym okresie niż cztery lata. Brakuje też zrozumienia, jak newralgiczne dla przyszłości kraju jest wspieranie inwestycji w dzieci.