Katarzyna ChaŁasińska-Macukow - Propozycja rządu, aby naukowiec bez habilitacji miał takie same uprawnienia jak profesor, spowoduje obniżenie poziomu kształcenia
Jakie uwagi mają rektorzy do projektu reformy szkolnictwa wyższego?
Najwięcej kontrowersji wzbudza procedura habilitacji. Rola rady wydziału, która ma przyznawać habilitację, ograniczy się jedynie do przyjęcia lub odrzucenia decyzji komisji, która będzie prowadziła całą procedurę. Jest to ryzykowne zwłaszcza w odniesieniu do najważniejszego stopnia w karierze naukowej, czyli profesury, który daje pełne uprawnienia do kształcenia młodej kadry.
Jakie inne propozycje projektu budzą państwa obawy?
Trudna do zaakceptowania jest propozycja, by rektor mógł zatrudniać na stanowisku profesora osobę, która ma tylko stopień doktora – nie zrobiła habilitacji – ale przebywała za granicą i pełniła tam przez co najmniej pięć lat funkcję kierownika zespołu w jednostce naukowej. Taka osoba będzie mogła być zaliczana do tzw. minimum kadrowego. A to doprowadzi do tego, że niektórzy rektorzy, aby spełnić kryteria narzucone przez Państwową Komisję Akredytacyjną (PKA), będą mianowali naukowców tylko po to, aby spełnić wspomniane minimum. Może to skończyć się obniżeniem jakości kształcenia.
Co jeszcze wpłynie negatywnie na jakość kształcenia?
Projekt reformy szkolnictwa wyższego wprowadza pomocnika promotora, który ma pomóc w prowadzeniu prac doktorskich. Tym zajmowałyby się osoby posiadające jedynie stopień doktora. Propozycja resortu to efekt obciążenia kadry naukowej. Liczba studentów w ostatnich latach rosła niemal lawinowo, a liczba pracowników naukowych zwiększyła się tylko nieznacznie. Pracy więc z roku na rok przybywało. Ale niestety to też nie jest dobre rozwiązanie. Na pewno nie wpłynie korzystnie na jakość kształcenia.
Zatem w obecnej sytuacji trzeba zmniejszyć liczbę doktorantów?
Tak. Studia doktoranckie są przeznaczone dla najlepszych i powinny być prowadzone na najwyższym poziomie. A to nie jest możliwe, jeśli na jednego profesora przypada kilkunastu czy kilkudziesięciu doktorantów.
Czy w takim razie reforma ta jest w ogóle potrzebna?
Tak. Zwłaszcza ze względu na dwie nowe regulacje: Krajowe Ramy Kwalifikacji (KRK) oraz wprowadzenie jednoetatowości. Projekt ustawy wymaga jednak dalszych uzgodnień.
Co zmienią KRK?
Czeka nas radykalna zmiana modelu kształcenia – szczególnie na etapie oceny jego efektów. Nie będziemy oceniać ścieżki, którą studenci wybiorą, ale wiedzę i umiejętności, które zdobędą w trakcie studiów.
Równocześnie uczelnie otrzymają autonomię w obszarze tworzenia programów studiów i kreowania nowych kierunków i specjalności. Uczelnie z uprawnieniami habilitacyjnymi będą miały taką swobodę od zaraz, a w przyszłości dołączą do nich inne. O taką możliwość środowisko akademickie zabiegało od lat. Oznacza to koniec ze standardami wyznaczonymi przez resort.
A jakie mogą być negatywne skutki wprowadzenia KRK?
Obawiam się, że w dobie niżu demograficznego niektóre uczelnie mogą tworzyć programy studiów dla doraźnych korzyści – przyciągnięcia dużej liczby studentów na tylko pozornie atrakcyjne kierunki studiów.
Jak uczelnie sprawdzą, czy ich program jest skuteczny?
Monitorując karierę absolwentów.
Czy to miarodajne narzędzie?
O tym przekonamy się za kilka lat, bo odpowiedź z rynku pracy nie przyjdzie natychmiast. Uczelnie będą potrzebowały co najmniej kilku lat na sprawdzenie, czy wybrany przez nie sposób kształcenia i proponowana zawartość programowa przyniosą odpowiednie efekty.
A jednoetatowość?
Zgodnie z propozycją zawartą w nowelizacji nauczyciel akademicki będzie mógł pracować tylko na jednej uczelni, a na zatrudnienie na drugim etacie będzie potrzebował zgody rektora. To bardzo dobre rozwiązanie dla uczelni. Praca wykładowców na kilku etatach zawsze prowadzi do konfliktu interesów i zobowiązań. Ale ten zapis ma wielu przeciwników. Zresztą trudno się dziwić, bo ogranicza możliwości zarobkowe nauczycieli akademickich.
Czy zgadza się pani z ograniczeniem kształcenia na drugim kierunku studiów?
Student, który będzie chciał podjąć studia stacjonarne na drugim kierunku na uczelni publicznej, będzie musiał liczyć się z tym, że za nie zapłaci. Z tej opłaty będzie zwolnionych tylko 10 proc. najlepszych studentów. Dla mnie ta regulacja nie jest potrzebna. O zgodzie na drugi kierunek i wprowadzenie takich opłat powinna decydować uczelnia.
A co z odpłatnością za studia stacjonarne w uczelniach publicznych?
Wprowadzenie częściowej odpłatności za studia w najbliższych latach jest nieuniknione. Szkolnictwo wyższe na świecie jest coraz droższe – rosną wymagania i potrzeby studentów, badania naukowe odgrywają coraz większą rolę – a potrzeb tych nie da się zaspokoić, jeśli uczelnie będą finansowane tylko ze środków publicznych. W finansowaniu studiów swój udział powinni mieć też przedsiębiorcy i sami studenci. Wprowadzenie współodpłatności za studia musi być jednak poprzedzone stworzeniem znacznie pełniejszego niż obecnie systemu kredytów studenckich i stypendiów fundowanych. Studenci spłacaliby taki kredyt dopiero po znalezieniu pracy.