Rozmawiamy z prof. JERZYM WOŹNICKIM, prezesem Fundacji Rektorów Polskich - Polskie uczelnie są zbyt skostniałe. Muszą samodzielnie zacząć otwierać się na świat, prowadzić więcej kierunków studiów w języku angielskim, wprowadzać innowacje. Do tego nie jest potrzebna rewolucyjna zmiana prawa.
• OECD w raporcie na temat szkolnictwa wyższego nie wystawiła Polsce dobrej oceny.
- To nieprawda. Raport nie jest druzgocącą krytyką. Jego autorzy wskazują m.in., że mamy dobre prawo o szkolnictwie wyższym, sprawnie działającą Państwową Komisję Akredytacyjną i efektywnie wdrażamy założenia procesu bolońskiego. Raport słusznie zarzuca nam brak wizji szkolnictwa zawodowego i strategii rozwoju szkolnictwa wyższego.
• Dobre prawo nie jest jednak często wdrażane.
- Wdrażanie ustawy pozostawia wiele do życzenia. Uchwalone w 2005 roku prawo o szkolnictwie wyższym otworzyło wiele drzwi, pozostawiając autonomicznym uczelniom prawo do podejmowania konkretnych działań. Wiele uczelni jednak z tego nie korzysta. Uczelnie miały szansę na nowo napisać swoje statuty tak, aby były bardziej elastyczne i nowoczesne. Mogły m.in. łączyć kierunki, wydziały, tworzyć szkoły i studia międzykierunkowe. Na ogół nie zrobiły tego. Procesy konsolidacyjne w polskim szkolnictwie wyższym utknęły. A przecież duże wydziały, duże uczelnie mogą więcej, są bardziej ekonomiczne i mogą być bardziej otwarte.
• Trudno zgodzić się z tym, że szkoły wdrażają tzw. proces boloński.
- Ustawa w tym względzie jest wdrażana dopiero jeden semestr. Nie można oczekiwać, że żywy organizm, złożony z ponad 400 uczelni, zmieni się całkowicie w tak krótkim czasie. Zmiany dotyczące studiów muszą być wdrażane tyle lat, ile trwają studia, czyli pięć. Zdarza się jednak, że dwustopniowość studiów, którą m.in. przewiduje proces boloński, jest przez konserwatywną profesurę traktowana jako dopust boży. A przecież studia I i II stopnia powinny być traktowane rozdzielnie. Drugi stopień musi być otwarty na kandydatów z innych kierunków. Z kolei punkty ECTS muszą być akceptowane na wszystkich uczelniach.
• Tym samym przyznaje pan, że polskie szkoły są zbyt mało nowoczesne i elastyczne.
- Władze uczelni i senaty są na ogół konserwatywne, to prawda. Uczelnie mają też własną utrwaloną kulturę i to jest ich wartość. Powinny one jednak bardziej dynamicznie wprowadzać zmiany w obliczu nowych wyzwań w ich otoczeniu. Inną słabością szkolnictwa wyższego jest niedostateczna mobilność. Polscy studenci, naukowcy i wykładowcy za rzadko zmieniają uczelnię, wyjeżdżają na staże i stypendia. Uczelnie muszą więc otwierać się na świat, prowadzić więcej kierunków studiów w języku angielskim, wprowadzać innowacje.
• Wielu profesorów twierdzi, że najpierw należy zmienić zasady finansowania szkół wyższych.
- Uczelniom na pewno doskwiera brak pieniędzy. W 2008 roku nakłady na szkolnictwo wyższe, ze środków publicznych i niepublicznych, wynoszą 0,88 proc. PKB. W 2007 roku udział szkolnictwa wyższego w PKB był o 0,04 proc. wyższy! Właściwy poziom to 2 proc. Podobny regres w 2008 r. mamy w wydatkach z budżetu z około 4 proc. do 3,5 proc. Dotacje dla szkół wyższych malały przy znaczącym wzroście liczby studentów. W efekcie nakłady na studenta są katastrofalnie niskie. Ktoś, kto myśli, że wprowadzając niewysokie powszechne czesne, uzdrowi sytuację finansową szkół, jest w błędzie. Najpierw trzeba zwiększyć 1,5-krotnie średnie nakłady na studenta.
• Czy można wprowadzić powszechnie odpłatne studia?
- Nie neguję korzyści z wprowadzenia współpłacenia za studia. Ale przede wszystkim posłowie muszą zdecydować, czy chcą zmienić konstytucję. Dopóki art. 70 stanowi, że nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna, nie można efektywnie wprowadzić powszechnej odpłatności za studia stacjonarne w uczelniach publicznych. A partie nie chcą zmieniać ustawy zasadniczej w tej materii. Dlatego uważam, że angażowanie dzisiaj opinii publicznej i środowiska w czysto akademicką dyskusję nie przyniesie oczekiwanych rezultatów.
• Jak można poprawić system?
- Należy to zrobić w dwóch krokach. Pierwszy to nowelizacja obowiązujących ustaw. Nad założeniami pracuje do 31 marca 2008 r. zespół ekspertów pod przewodnictwem ministra Barbary Kudryckiej. Drugi to prace nad wieloletnią strategią rozwoju szkolnictwa wyższego. Kierunek główny to teza, że należy bardziej docenić tych, którzy najlepiej kształcą i prowadzą badania.
• Czyli zrealizować koncepcje uczelni flagowych?
- Tak. Pamiętajmy, że po 1990 roku musieliśmy zwiększyć liczbę osób z wyższym wykształceniem. Polska miała tylko około 7 proc. takich osób, a kraje unijne - około 20 proc. Podwoiliśmy ten wskaźnik i doganiamy Europę. Dziś należy więc postawić na jakość i kształcenie elit. Dlatego trzeba zacząć promować jednostki organizacyjne prowadzące najlepsze kierunki studiów w szkołach publicznych i niepublicznych.
• A co z kadrą?
- Reguły zatrudniania za bardzo stabilizują stosunki pracy kadry akademickiej. Potrzebna jest też etatyzacja. Mianowanie powinno być wyjątkiem, a umowa o pracę - regułą. Pamiętajmy, że ustawa umożliwia zatrudnianie na podstawie umowy o pracę zamiast mianowania. Jednak uczelnie na razie rzadko sięgają po taką możliwość.
• Krytykuje pan publiczną dyskusję, ale nie wystawia też laurki szkołom.
- Szkolnictwo wyższe niewątpliwie dotykają słabości i niewykorzystywane szanse. Trzeba to jednak oceniać w kontekście zachodzących zmian. Jesteśmy ciągle na początku procesu wdrażania ustawy prawo o szkolnictwie wyższym, więc na efekty musimy jeszcze trochę poczekać. Co nie oznacza, że reform w szkolnictwie wyższym nie można przyspieszyć.
JERZY WOŹNICKI
profesor, inżynier elektronik. Absolwent i były rektor Politechniki Warszawskiej, współautor ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym