Problemów z naborem do armii nie ma. Tak przynajmniej brzmi oficjalny komunikat resortu obrony narodowej. Wszyscy bagatelizują problem masowych odejść szeregowych zawodowych po 12 latach służby. Doświadczeni żołnierze z Afganistanu i innych misji po prostu będą musieli szukać sobie pracy w ochronie w supermarketach. Ministerstwo Obrony Narodowej nie zamierza ich zatrzymywać, bo w ich miejsce przyjdą nowi.
Dziwi mnie to, że doświadczonych żołnierzy wysyła się do rezerwy. I na nic się zadają opinie ekspertów, którzy podkreślają, że nie powinno się zamykać ścieżki kariery szeregowemu, szczególnie temu, który uzupełnił wykształcenie (niektórzy mają nawet wyższe), dobrze strzela, potrafi obsługiwać skomplikowany sprzęt wojskowy i ukończył kursy sfinansowane przez armię. Takie osoby są na wagę złota. I to dosłownie – wyszkolenie żołnierzy idzie przecież często w setki tysięcy złotych.
Nowi, którzy przyjdą teraz, po 12 latach służby też skończą na bruku. Dla 41 tys. szeregowych nie ma stałej pracy w armii. Przeniesienie do korpusu podoficerów jest tylko dla wybranych. Przede wszystkim tych – jak mówi się nieoficjalnie – którzy mają plecy u wyższych rangą oficerów. A przecież przeciętny szeregowy nie ma możliwości noszenia kwitów za ministrem lub wysoko postawionym mundurowych, aby później dojść do stopnia pułkownika, a nawet generała, bo i takie przypadki znam w armii. Rozmawiałem z wieloma żołnierzami i z tymi, którzy do stopnia majora doszli przez wszystkie szczeble kariery, począwszy od szeregowego, ale też z tymi, którzy po studiach w szybkim tempie otrzymali stopień pułkownika. Ci drudzy ze słyszenia i beletrystycznych książek dowiadywali się o polu walki i ciągłych ćwiczeniach na poligonie. Jeśli MON stawia na tych drugich, a zapomina o szeregowych, którzy chcą przejść uczciwie wszystkie szczeble kariery, to gratuluję beztroskiej strategii kadrowej. Szczególnie w sytuacji, gdy wrze na Wschodzie.