Maj będzie w tym roku wyjątkowo gorącym miesiącem i nie chodzi bynajmniej tylko o prognozy synoptyków dotyczące pogody oraz parlamentarne prace nad podwyższeniem wieku emerytalnego, które rząd chce przeprowadzić w ekspresowym tempie. Na pewno debata na ten temat wybije się na pierwszy plan, ale w jej cieniu będzie się odbywała się równie ciekawa i ważna batalia dla znacznej części społeczeństwa.
W tym czasie powinna się bowiem rozstrzygać kwestia tego, czy i do jakiej wysokości wzrosną kryteria dochodowe uprawniające do pomocy społecznej oraz zasiłków na dzieci. Te pierwsze nie były podnoszone od sześciu lat, a w przypadku świadczeń rodzinnych jest to już 9 lat, od kiedy są zamrożone. W związku z tym doszliśmy do ściany i sytuacji, w której nie mamy komu pomagać, wcale nie dlatego, że sytuacja rodzin jest już tak dobra – chociaż w ostatnich latach nastąpiła znaczna jej poprawa – tylko warunki uzyskania pomocy są tak wyśrubowane, że wkrótce nikt nie będzie ich spełniał. Najnowszy tego przykład to brak prawa do pomocy społecznej dla osób, które znajdują się na granicy minimum egzystencji, bo jego poziom jest wyższy niż kryterium dochodowe.
Taka kuriozalna wręcz sytuacja to efekt całkowicie świadomej polityki rządu, który w obliczu kryzysu i ogromnego deficytu budżetowego wybrał drogę na skróty. Postanowił więc ograniczyć wydatki tam, gdzie wiedział, że nie spotka się to z masowymi protestami. Rodzice tracący prawo do zasiłków na dzieci nie wyjdą przecież na ulice, nie przyjadą do Warszawy, aby tak jak górnicy palić opony pod kancelarią premiera.
A prawda, którą wszyscy, w tym rządzący, dobrze znają, jest taka, że nie da się prowadzić skutecznej polityki rodzinnej bez wydawania na ten cel pieniędzy. Inaczej dalej będziemy na szarym końcu wśród krajów Europy, gdzie dzieci są najbardziej zagrożone ubóstwem.