Fundusz Pracy został stworzony po to, żeby rząd miał pieniądze na walkę z bezrobociem. Ma je dzięki pracodawcom, którzy wpłacają tam co miesiąc składki. Tylko w tym roku będzie to łącznie 9,5 mld zł.
Firmy nie mają jednak absolutnie żadnego wpływu na to, co jak ich pieniądze są wydawane. Decyduje o tym po uważaniu rząd. Często kieruje się potrzebą chwili. Jak w 2007 roku trzeba było ratować budżet Narodowego Funduszu Zdrowia, żeby nie stracił płynności finansowej, to pojawił się pomysł, aby dopompować do niego 3,5 mld zł. Skąd? Właśnie z pieniędzy zgromadzonych w Funduszu Pracy. Trzeba było sfinansować świadczenia przedemerytalne, czyli coś, co samo w sobie nie ma absolutnie nic wspólnego z aktywizacją zawodową? Nie ma problemu. Sięgnięto po pieniądze z Funduszu Pracy. W budżecie Ministerstwa Zdrowia zabrakło środków na staże dla pielęgniarek, położnych, lekarzy i lekarzy dentystów? Nie szkodzi, jest przecież Fundusz Pracy.
Nie dziwi więc, że pracodawcy (ale też związkowcy) domagają się większej kontroli nad decyzjami rządu w sprawie tych wydatków. To, że mogliby je monitorować, to również dobra informacja dla samych bezrobotnych. W końcu to właśnie do nich powinny trafiać te pieniądze.
Aby taką pomocą objąć szerszą grupę, rząd powinien zastanowić się nad jeszcze jedną propozycją ekspertów – niewiązania pomocy z Funduszu Pracy z posiadaniem statusu bezrobotnego. Warto ją rozważyć, zwłaszcza w sytuacji, gdy osób bez pracy jest coraz więcej. A spowolnienie gospodarcze to wciąż realne zagrożenie.