Analogicznie do ustawy o finansach publicznych musimy w Polsce wprowadzić ustawę, która zobowiąże państwo do interwencji na rynku pracy, gdy stopa bezrobocia osób do 34. roku życia będzie przekraczała kolejne, wyższe progi ostrożnościowe – taką deklarację tydzień temu złożył prezes Jarosław Kaczyński w trakcie spotkania wyborczego z młodymi ludźmi w Warszawie.
Obecnie bezrobocie w tej grupie wieku wynosi 13,5 proc. i jest o połowę wyższe niż przeciętnie w całej populacji (9,5 proc.). Zastanówmy się, jaką interwencję mogłoby sensownie podjąć państwo, gdyby taka ustawa weszła w życie, a bezrobocie osób do 34 lat przekroczyłoby np. 15 proc. lub 20 proc.?
Na początek rozważmy zwiększenie wydatków publicznych na tzw. aktywne programy walki z bezrobociem. Wśród nich są m.in. staże zawodowe i szkolenia dla absolwentów, którzy z powodu nieodpowiednich kwalifikacji nie mogą znaleźć zatrudnienia. Badania empiryczne prowadzone w krajach rozwiniętych pokazują, że wysokie wydatki na aktywizację zawodową nie gwarantują znaczącego obniżenia bezrobocia. Przed ostatnim kryzysem, wśród krajów, które odnotowywały relatywnie wysoki poziom zatrudnienia, były zarówno takie, które na aktywne polityki rynku pracy wydawały ok. 1,5 proc. PKB (np. Dania, Holandia, Szwecja), jak i takie, w których wydatki te były nawet pięciokrotnie niższe i wynosiły ok. 0,3 proc. PKB (np. USA i Wielka Brytania). W Polsce w 2007 roku wydawaliśmy na aktywizację bezrobotnych 0,5 proc. PKB, a w 2009 r., wykorzystując m.in. środki z UE, ok. 1,3 proc. PKB. Sukces krajów anglosaskich w zwiększaniu zatrudnienia wynikał z elastycznego prawa pracy i niskich podatków, a nie z wysokich publicznych nakładów na aktywne polityki rynku pracy.
W świetle analiz empirycznych niektóre działania interwencyjne państwa mogą być wręcz szkodliwe dla bezrobotnych. Przykładowo w Polsce uczestnicy robót publicznych w połowie lat 90. mieli mniejsze szanse na podjęcie pracy niż osoby, które korzystały z innych form pomocy oferowanych przez urzędy pracy. Przyczyną tego na pozór zaskakującego wyniku było to, że do robót publicznych byli kierowani najczęściej bezrobotni bez żadnych kwalifikacji zawodowych, osoby skrajnie niezaradne życiowo i pozbawione elementarnej kultury pracy. Dobór bezrobotnych do robót publicznych miał więc charakter selekcji negatywnej.
Jeśli szkolenia i praktyki zawodowe mają ograniczony wpływ na trwałą redukcję bezrobocia, to jaką ustawową interwencję musiałoby podjąć państwo, gdyby bezrobocie osób do 34. roku życia przekroczyło próg np. 20 proc. Jeśli zastosuje się analogię do ustawy o finansach publicznych, skutkiem takiej interwencji musiałby być spadek bezrobocia poniżej tego progu. Czy w akcie desperacji państwo miałoby wówczas samo tworzyć miejsca pracy? Nie, taka interwencja byłaby szkodliwa. Doświadczenia międzynarodowe dowodzą, że bezpośrednie tworzenie miejsc pracy przez państwo zwiększa bezrobocie. Przykładowo badania prowadzone w krajach OECD w ostatnich dekadach ubiegłego stulecia wykazały, że utworzenie przez państwo 100 nowych miejsc pracy powodowało likwidację ok. 150 już wcześniej istniejących w sektorze prywatnym. W efekcie liczba pracujących w gospodarce spadała średnio o 50 osób, przy czym większość z nich trafiała na bezrobocie, a część trwale wycofywała się z rynku pracy.
Specjalne zachęty finansowe dla przedsiębiorstw, które mają zachęcać je do tworzenia miejsc pracy, lub zwiększenia oferty szkoleń i praktyk zawodowych są mniej efektywnym narzędziem ograniczania spadków zatrudnienia w okresie spowolnienia gospodarki niż liberalizacja rynku pracy i usuwanie barier w rozwoju przedsiębiorczości. Najlepszą pozytywną interwencją państwa byłoby jak najszybsze wprowadzenie takich reform, a nie podejmowanie – skazanych na porażkę – administracyjnych prób redukcji bezrobocia.