Przywileje dla pedagogów psują system edukacji. Są kosztowne, przyczyniają się do obniżenia jakości kształcenia i do tego, że szkoły nie są przystosowane do potrzeb rodziców i ich dzieci.
Im dłużej obowiązuje Karta nauczyciela, tym dłużej tracimy jako społeczeństwo. Czas rozpocząć na ten temat debatę. Rząd, nauczycielskie związki i samorządy powinny wreszcie uczciwie porozmawiać, jak zreformować system edukacji. Bo bezwzględnie wymaga on reform.
Chodzi tu nie tylko o to, że obecny system marnuje pieniądze podatników, ale także o galerię innych strat wynikających z obowiązywania przepisów rodem z PRL. To niedostosowanie szkół do potrzeb rodziców, obniżanie jakości kształcenia, zabijanie ponadprzeciętnej aktywności śmiałych i chcących coś zrobić nauczycieli czy negatywna selekcja do zawodu. Karta na każdą z tych dziedzin ma wpływ.
Na początek pieniądze. Przeprowadźmy bardzo prostą operację matematyczną. Jeśli nauczyciele pracowaliby o 50 proc. dłużej (czyli mniej więcej 30 godzin w tygodniu), nie trzeba by było zatrudniać ich aż 600 tys. Przy zachowaniu obecnego poziomu wynagrodzeń wydatki na ten cel zmalałyby co najmniej o kilka miliardów złotych. Bez straty dla jakości kształcenia. Na tym nie koniec. Gdyby gminy mogły zatrudniać nauczycieli według negocjowanych przez siebie stawek, nie musiałyby, zwłaszcza w regionach, gdzie średnie płace są niższe, ponosić zawyżonych kosztów. Mogłyby też elastyczniej zarządzać kadrami, wynagradzając lepiej najlepszych.
A teraz jakość kształcenia. Powszechnie wiadomo, że dobra kadra musi się dokształcać. Motywacją do tego, oprócz własnych ambicji, jest z jednej strony gratyfikacja finansowa, a z drugiej, może to zabrzmi brutalnie, ale tak jest – obawa przed utratą pracy. Te bodźce w przypadku nauczycieli niemal nie działają ze względu na zapisy karty. Nauczyciel po około 10 latach pracy staje się „mistrzem w swoim zawodzie”. Osiąga wtedy najwyższy z czterech stopni awansu i od tego momentu nie może więcej zarobić. Do tego jest tak chroniony, że właściwie nie da się go zwolnić. „DGP” opisywał przypadek krakowskiego dyrektora szkoły, który zwalniał źle pracującego pedagoga przez... 5 lat. Nikt nie jest w stanie udowodnić, że działa to motywująco na nauczycieli. Ale na tym nie koniec. Taka ochrona dla kadry przekreśla właściwie możliwość skutecznego zarządzania szkołą. Dyrektor i samorząd nie mogą dokonywać selekcji nauczycieli, awansować ich według tego, jak pracują, wynagradzać za ponadprzeciętny wysiłek. Wszystko to reguluje karta. Powstaje klincz. Pracodawca, który ma dbać o dobro zarządzanej przez siebie firmy, w zasadzie nie może nią zarządzać.
Kolejny argument to konkurencja w zawodzie i dobór do niego. Z jednej strony ktoś powie, że skoro nauczyciele mają przywileje, to powinno to powodować napływ dobrych kandydatów. Ale tak się nie dzieje. Jeśli rzutki absolwent wie, że w szkole jest skazany na określoną przez ustawę ścieżkę zawodową, którą wraz z nim podąży każdy inny nauczyciel, bez względu na starania, umiejętności, zaangażowanie i talent, to zniechęca się do wykonywania zawodu pedagoga. Konformiście i osobie mało ambitnej taki system odpowiada. Temu, który chce się wykazać – już nie.
Oczywiście od tej reguły są liczne wyjątki – do zawodu wchodzą ludzie z pasją. Znam takich – zarówno młodych, jak i starszych. Tyle tylko, że w obecnym systemie ich pasja może zostać szybko ukrócona przez większość, której zawyżanie standardów nie odpowiada, bo sami musieliby się bardziej starać.
Nie bez znaczenia jest też dostosowanie szkół do potrzeb rodziców. Jeśli nauczyciele pracują bardzo krótko, szkoły też pracują krótko, nie zapewniając dzieciom opieki z prawdziwego zdarzenia. A rodzice płacą wyższe podatki na przepłacanie kadry.
Czas na poważne podejście do tego problemu. Z jednej strony mamy dobrych nauczycieli, a z drugiej marnotrawstwo i przepisy działające na niekorzyść systemu edukacji. Nauczycielskie związki zawodowe oraz środowisko pedagogów powinny to zrozumieć. Nie powinny alergicznie reagować na głosy krytyki. Natomiast rząd powinien wreszcie podjąć się roli negocjatora w tej sprawie. Związkom nie ma się co dziwić, że wszelkimi sposobami bronią swoich interesów, ale rząd powinien te interesy ważyć i rozstrzygać na korzyść ogółu – rodziców, podatników, jakości kształcenia i nauczycieli.