Rząd powinien wprost powiedzieć bezrobotnym, że to z ich pieniędzy wypłaca specjalne górnicze świadczenia. Nie boi się ograniczyć wypłat z Funduszu Pracy, ale brak mu odwagi, by ukrócić przywileje
Zadziwiająca jest zgodna postawa związków zawodowych i pracodawców wobec polityki ministra finansów, który zmniejszył strumień pieniędzy z Funduszu Pracy na aktywizację bezrobotnych. Związki domagały się w tym tygodniu w ulicznych protestach, aby pieniędzy było więcej, a pracodawcy chcą mieć kontrolę nad tym, jak są wydawane. Jednych i drugich, a związkowców najbardziej, powinno jednak oburzyć to, że rząd trzyma te pieniądze (poprawiając nimi bilans zadłużenia), bo nie ma odwagi odebrać absurdalnych przywilejów. Finansuje je więc kosztem osób bez pracy. Te 4 mld zł, które nie pójdą w tym roku dla bezrobotnych, to na przykład dwukrotnie mniej, niż wydajemy na ekstraemerytury dla górników. Co gorsza, o tym, że są one złe, wie nawet rząd. Mimo tego nic z tym nie robi.
– Tylko w latach 2010 – 2012 emerytury górników będą kosztować budżet państwa 23,9 mld zł – napisała w październiku 2009 roku Jolanta Fedak, minister pracy i polityki społecznej, do ówczesnego rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego. Podkreśliła, że regulacje te nie przystają do zreformowanego systemu, który został oparty na zasadzie równego traktowania ubezpieczonych płacących jednakową składkę. I ,że zgadza się z rzecznikiem w sprawie fundamentalnej, czyli konstytucyjności tych rozwiązań. – Utrzymywanie odrębnego systemu emerytalnego górników może budzić wątpliwości z punktu widzenia równego i sprawiedliwego dostępu do zabezpieczenia społecznego – uważają zgodnie RPO i resort pracy. Ministerstwo dodaje jeszcze, że górnicy, opłacając taką samą składkę, otrzymują emerytury dwukrotnie wyższe od pozostałych grup zawodowych, a świadczenia te będą im przysługiwać nawet 22 lata przed ukończeniem wieku emerytalnego. Resort wylicza, że gdyby górnicy przechodzili na emerytury pomostowe, to budżet rocznie oszczędzałby 8 mld zł. Aż się więc prosi, aby coś z tym zrobić. Mimo tego rząd żadnych działań nie podjął.
Cenę tej bezczynności ponoszą teraz bezrobotni. Ministerstwo Finansów, które musi wykazać przed Brukselą, że obniży nasz deficyt do 3 proc. PKB w 2012 roku, nie chce zgodzić się na wydawanie pieniędzy z FP. Sprawa jest tym bardziej bulwersująca, że pieniądze do Funduszu Pracy wpłacają pracodawcy, po to aby łatwiej było im znaleźć dobrze wykwalifikowanych pracowników. Co więcej, nie mają nic do powiedzenia w sprawie, jak są one wydawane. Fundusz finansuje więc na przykład zasiłki i świadczenia przedemerytalne.
Powinniśmy przejrzeć nasze priorytety. Bo tego rodzaju przywilejów, które fundujemy górnikom, a za które płacą słabsze grupy, bez silnej reprezentacji politycznej czy związkowej, jest zdecydowanie więcej. A jeśli tak się dzieje, obywatele tracą zaufanie do państwa. U nas, po 120 latach zaborów i 45 latach PRL, to towar niezwykle deficytowy. Jeśli go nie zbudujemy, to nie mamy co liczyć na zatrzymanie emigracji, zgodę obywateli na reformy czy zmniejszenie roszczeń. Słabość państwa jest pożywką dla roszczeniowych postaw, a ci, którzy wyrwą coś dla siebie, często dostają przywileje kosztem uboższych.