Uchwalenie przez Sejm ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej przeszło bez większego echa. Może stało się tak dlatego, że nie towarzyszyły jej spektakularne protesty, jakie mogliśmy obserwować przy głosowaniu nad przepisami o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, ani propaganda sukcesu, którą rząd głosi w związku z ustawą żłobkową.
A szkoda, bo ta ustawa, nad którą prace trwały trzy lata, zawiera wiele rewolucyjnych zmian dla dzieci, dla których obecnie jedyną alternatywą jest umieszczenie w rodzinie zastępczej lub domu dziecka. Znaczenie nowych przepisów pod wieloma względami jest też większe niż wymienionych wyżej ustaw. Wyraźnie akcentuje bowiem, że rodzinom, które mają problemy wychowawcze lub po prostu są ubogie, potrzebna jest dodatkowa pomoc, a nie zabranie dziecka i umieszczenie go w placówce opiekuńczej.
I nie chodzi tu wyłącznie o przyznanie zasiłku, ale chociażby o to, aby ktoś przypilnował, żeby przyznane pieniądze zostały przeznaczone na zakup zimowych butów dla dzieci, lub nauczył młodą matkę, jak ma radzić sobie z opieką nad maluchem. Taką osobą ma być asystent rodziny. Jednocześnie jego wprowadzenie do systemu pomocy jest swoistym wotum nieufności wobec dotychczasowych działań pracowników socjalnych. Ich środowisko poczuło się dotknięte, że po raz kolejny ich praca jest niedoceniana i deprecjonowana. Warto więc uważać, aby w przyszłości nie było to przyczyną potencjalnych konfliktów.
O ile sama ustawa jest bardzo potrzebna, o tyle powiela one błędy innych nowych regulacji. Ustawodawca nie zapewnił pieniędzy na jej realizację. Zrzucenie na barki samorządów kosztów związanych z jej wprowadzeniem w życie stało się podstawowym argumentem ich sprzeciwu. Gminy i powiaty mają rację, że po raz kolejny uchwalane są kosztochłonne przepisy, ale to one muszą martwić się, jak wygospodarować środki na etaty dla asystentów i opiekunów rodzin zastępczych oraz zakładanie małych domów dziecka.
Dodatkowa trudność polega też na tym, że wydatki na takie działania nie zwracają się natychmiast. Ich efekty widać dopiero po kilku latach. Co więcej nie wzbudzają entuzjazmu mieszkańców – wyborców. Ci bowiem wolą nową drogę lub boisko. Nie ma w tym nic złego, ale mieszkańcom potrzebne są i droga, i popołudniowa świetlica dla dzieci. Rząd musi więc przekazać samorządom dodatkowe pieniądze na ten cel. Inaczej ustawa będzie martwa, a domy dziecka, które powinny być nie potężnymi molochami, ale przyjaznymi małymi placówkami, będą takie tylko na papierze.