W urzędach pracy jest zarejestrowane 2,1 mln osób. W niektórych powiatach bezrobocie sięga 35 proc. Z drugiej strony firmy narzekają, że nie mogą znaleźć pracowników, a w urzędach latami tkwią pseudobezrobotni, którym status potrzebny jest do bezpłatnych wizyt u lekarza.
Z trudem daje im radę agencja zatrudnienia, która w Gdańsku od jesieni aktywizuje ich w ramach pilotażu za pieniądze z Funduszu Pracy. Udało jej się znaleźć pracę kilkunastu osobom z 300, które „dostała” z pośredniaka.
Te paradoksy każą się zastanowić nad polityką rynku pracy, jaką powinno prowadzić państwo. Podpowiedzią jest model flexicurity, którego prekursorem jest Dania. Zasada jest prosta. Firma może łatwo zwolnić pracownika, ten zyskuje podstawowe bezpieczeństwo socjalne, rejestrując się w urzędzie pracy, ale bezwzględnie egzekwowana jest od niego gotowość do podjęcia zatrudnienia. Nie chce pracować – traci status. Nie ma wtedy kombinacji, a podatnik utrzymuje i pomaga tylko tym osobom, które faktycznie szukają pracy. Zyskują na nim także bezrobotni. Jeśli w rejestrach nie tkwią fikcyjne osoby, więcej czasu i środków można poświęcić tym, którzy faktycznie pracy szukają.