To nie przepisy, lecz błędne przekonania pracowników i pracodawców blokują rozwój telepracy. Łagodzenie wymogów, jakie muszą spełniać stanowiska pracy telepracowników, może przyczynić się do tego, że firmy będą zmuszać podwładnych do pracy w domu.
W 2007 roku przyznawaną przez „DGP” nagrodę Bona Lex otrzymała nowelizacja kodeksu pracy wprowadzająca przepisy o telepracy. Przedstawicielom Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej nagrodę wręczał Bronisław Komorowski, ówczesny marszałek Sejmu. Dzięki nowym przepisom pracownik nie musi już codziennie przyjeżdżać do pracy, by wypełniać swoje obowiązki. Może wykonywać je w domu, a z pracodawcą kontaktować się za pomocą internetu lub telefonu. Telepraca miała zmotywować pracodawców do zatrudniania niepełnosprawnych czy matek. Ale w ciągu czterech lat nadal niewiele firm zdecydowało się na taką formę zatrudnienia. W Polsce jest jedynie 2 proc. przedsiębiorstw, które zatrudniają telepracowników.
Dlatego komisja trójstronna chce to zmienić. Już rozpoczęła przegląd przepisów o telepracy, które uznała za nieskuteczne. Z góry uznano bowiem, że skoro firmy nie zatrudniają telepracowników, to winne są oczywiście regulacje, które ich dotyczą. Wystarczy zatem złagodzić wymagania, jakie stawiają one firmom. Na celowniku rządu i partnerów społecznych znalazły się przede wszystkim uciążliwe przepisy bhp dotyczące stanowisk pracy w prywatnym domu telepracownika. Wiara w to, że zmiana przepisów spowoduje nagły wzrost telepracy, jest jednak złudna. Nie narzekają na nie te firmy, które zdecydowały się na zatrudnianie na odległość. Problemem są raczej błędne przekonania Polaków w sprawie telepracy.
Po pierwsze, ponad połowa Polaków kojarzy tę formę zatrudnienia z pracą przez telefon, czyli tzw. telemarketingiem. A przecież nie taka jest jej istota. Telepraca polega na wykonywaniu swoich obowiązków pracowniczych poza siedzibą firmy. Mogą na tej zasadzie pracować telemarketerzy, ale też np. księgowi czy graficy. Po drugie, pracodawcy sądzą, że jeśli pracownik nie przebywa w firmie, to tracą nad nim kontrolę. Tymczasem telepracownik pracuje zgodnie z zadaniowym czasem pracy, co oznacza, że najważniejszy jest efekt jego pracy. Firma nie musi przywiązywać uwagi do ilości pracy, bo ocenia jej jakość. Z kolei pracownicy są przekonani, że w razie redukcji zatrudnienia to osoby pracujące na odległość jako pierwsi zostaną wytypowani do zwolnienia. A tak się nie dzieje, bo utrzymanie stanowiska pracy telepracownika kosztuje około 30 proc. mniej.
Jeśli rząd i partnerzy społeczni zdecydują się na złagodzenie wymogów, jakie muszą spełniać stanowiska pracy telepracowników, może się okazać, że stracą na tym pracownicy. Firmy rzeczywiście mogą w końcu zainteresować się tą formą zatrudnienia. Ale też istnieje ryzyko, że będą przymuszać podwładnych do pracy w domu, licząc na dodatkowe przywileje. A przecież nie wszyscy chcą i mogą być telepracownikami.