Niemcy są już na podium Europy, jeśli chodzi o poziom bezrobocia. Nie licząc malutkich Malty i Luksemburga, wyprzedzają ich tylko Holandia i Austria. To nie zasługa ich nadzwyczajnej pracowitości czy cudu. Kanclerz Merkel niczym taran wprowadza strukturalne i zwykle niepopularne reformy. Wie, że od sytuacji gospodarki europejskiej lokomotywy będzie zależeć jej przyszłość i pozycja w UE. To całkiem inna strategia niż premiera Tuska, który wybiera „tu i teraz”.
I tak gdy u nas wciąż debatuje się na temat podnoszenia wieku emerytalnego i likwidacji emerytur dla 40-letnich żołnierzy, Niemcy wydłużają go do 67 lat dla obojga płci. My kuglujemy z OFE, aby obniżyć deficyt sektora finansów publicznych do 3 proc. PKB, w Niemczech tyle on już wynosi. Nasz rząd jak ognia unika cięcia wydatków socjalnych. Za Odrą jesienią ubiegłego roku kanclerz Merkel obcięła go o 32 mld euro. Powiedziała uczciwie m.in. bezrobotnym żyjącym z zasiłku Hartz IV, który przekracza 350 euro, że do stycznia koniec z dopłacaniem do ich składek emerytalnych czy rachunków za prąd (zapewne m.in. to cięcie powoduje, że coraz więcej osób tam pracuje). Robi to, mimo że związki zawodowe groziły jej „gorącą jesienią”. U nas wystarczy, że pod Sejm przyjechali górnicy, a posłowie i rząd w błyskawicznym tempie dali im odrębny system emerytalny kosztujący 4 mld zł rocznie.
Tymczasem możemy się cieszyć poprawą koniunktury gospodarczej za Odrą. Niemcy to nasz główny partner handlowy i najważniejszy inwestor zagraniczny. Trafia tam czwarta część naszego eksportu, płynie stamtąd co piąte euro zagranicznych inwestycji. Rząd będzie się np. mógł pochwalić w tym roku bezrobociem poniżej 10 proc., bo wyeksportujemy je za Odrę. Pytanie tylko, jak długo jeszcze zamiast solidnych reform uda nam się kuglować, przeksięgowywać, zamiatać pod dywan, udawać, ukrywać, emitować, rolować.