To nie jest źle, że minister Jolanta Fedak chce wspomóc biedne dzieci. Problem w tym, że chce przeznaczyć pieniądze z OFE na dofinansowanie dziurawego systemu. Kolejne miliony pójdą na marne.
Spór, który wybuchł w rządzie, po tym jak minister Jolanta Fedak zapowiedziała w „DGP”, że chce przeznaczyć pieniądze z OFE na zasiłki socjalne, pokazuje zagrożenia wynikające z likwidacji sporej części kapitałowego systemu emerytalnego. Najgorzej będzie, jeżeli to, co nie pójdzie do II filaru, zostanie skonsumowanie na bieżące wydatki, bez żadnych reform systemowych. To prosta droga do niewypłacalności.
Rządowe cięcie OFE oznacza, że mniej oszczędzamy na przyszłość, więcej wydamy tu i teraz. Minister finansów Jacek Rostowski tłumaczy: dzięki temu nie będziemy musieli zaciągać nowych pożyczek. – Po co brać drogi kredyt w banku, aby odkładać w tym samym banku na przyszłość? – pyta. Nie bez słuszności. Jednak idealnym założeniem pana ministra jest, że to, czego nie odłożymy w II filarze, obniży nasze bieżące zadłużenie. Fakty dowodzą słabości tego rozumowania. Już zaczęła się licytacja. Minister Fedak mówi: część pieniędzy z OFE wydamy na zasiłki. Na razie opór jest silny. Wspólnie przeciw tym pomysłom zaprotestowali ministrowie Rostowski i Boni. Jest jednak rok wyborczy i nie wiadomo, która opcja weźmie górę.
Politycy uwielbiają wydawać nasze pieniądze. A po cięciach w OFE pojawi się góra pieniędzy do wzięcia. W propozycji minister Fedak nie jest najgorsze to, że chce więcej pieniędzy przeznaczać na politykę rodzinną. Wszak wydajemy na rodziny zastraszająco mało. Problem polega na tym, że w zgłaszanych postulatach nie ma refleksji, co trzeba zrobić, aby nie marnować publicznych pieniędzy. Jest po prostu zwykła deklaracja: więcej na zasiłki. A to nie musi oznaczać poprawy sytuacji mniej zamożnych – wypłacanie socjalnych zapomóg może ich wręcz wpędzić w pułapkę bezrobocia. Nie opłaca się pracować, gdy państwo płaci, a dochód z pracy pozbawia pomocy. Może więc lepiej zamiast wydawać kolejne miliardy, zmniejszyć opodatkowanie i oskładkowanie najniższych pensji. Wtedy pensja netto jest wyższa i ludziom bardziej opłaca się iść do pracy, niż kombinować z socjalem, dorabiając w szarej strefie.
Warto też szukać pieniędzy, aby pomóc rodzicom godzić obowiązki rodzinne i zawodowe. Tymczasem minister Fedak chce utrzymania bezsensownego świadczenia, jakim jest becikowe. Gdyby rzeczywiście myślała o pomocy rodzinom, zaproponowałaby inny sposób wydawania tych 400 mln zł. Troski o rodziny dowodziłby też jednoznaczny sygnał, że chce likwidacji przywilejów emerytalnych dla mundurowych czy górników oraz wyższych składek do KRUS dla bogatych rolników. To są rezerwuary pieniędzy, z których część można wygospodarować np. na przedszkola czy żłobki.
Konieczna jest także skrupulatna analiza tego, do kogo trafiają zasiłki, bo część z nich pobierają osoby najbogatsze. Zasiłki, dodatki czy świadczenia pielęgnacyjne wypłaca się bez zbadania dochodu świadczeniobiorcy. Pomoc nie powinna trafiać do bogatych. Od lat mówi się też o konieczności wprowadzenia kryterium majątkowego. Człowiek, który nie osiąga dochodów, ale ma majątek warty np. kilka milionów złotych, może korzystać ze świadczeń socjalnych. Trzeba też pomyśleć o wzmocnieniu służb socjalnych. Są fatalnie wynagradzane, a lepsza ich jakość to inwestycja w redukcję patologii i wyłudzeń. Lista rzeczy, które trzeba zrobić, zanim powie się: „więcej na zasiłki”, jest bardzo długa.
Zarzut pod adresem polityków, którzy chcą wydawać pieniądze z OFE, to brak wizji. Tu sypnąć, tam sypnąć, nie spoglądając na całość. Nie jestem naiwny, nie wierzę, że wynika to z niewiedzy. To chłodna polityczna kalkulacja. Co by się stało, gdyby minister z PSL oświadczyła, że posiadacz 100 ha powinien sam finansować sobie emeryturę czy składki do NFZ, bo jak na swój stan posiadania płaci do KRUS za mało? Ta zabawa jest jednak na nasz koszt. I dlatego warto czytać ją w całości.
Jeśli ostatecznie z postem wygra karnawał, sytuacja będzie tragiczna – niższy transfer do OFE oznacza wyższe zobowiązania ZUS. Czyli wyższy dług ukryty. Do tego dojdzie wciąż szybko rosnący jawny dług publiczny. Na koniec rzecz najgorsza, przed którą wprost przestrzega prof. Leszek Balcerowicz. Góra pieniędzy z OFE to mniejsza motywacja do reform. To wszystko może doprowadzić nas do bankructwa.