Rezygnacja z obowiązkowych składek emerytalnych zwiększy pokusę ucieczki do szarej strefy. A na bardziej zapobiegliwych spadnie ciężar utrzymywania tych, którzy przejedli zarobione pieniądze.
Kiedy przed 12 laty wdrażano obecny system emerytalny, brano pod uwagę możliwość wypłacania emerytury państwowej, jak to proponuje Centrum im. Adama Smitha. Wtedy debata na ten temat była uzasadniona. Dziś powrót do tej koncepcji wydaje się karkołomny. Zdecydowaliśmy się na rozwiązanie racjonalne ekonomicznie i sprawiedliwe. Przyjęliśmy, że każdy z nas, przechodząc na emeryturę, otrzyma tyle, ile zgromadzi w systemie, i że ten kapitał zostanie podzielony przez oczekiwany czas życia. Skoro płacę składki, moja emerytura powinna być odpowiednio wyższa. Przyjęcie emerytury państwowej, niezależnej od tego, jak intensywnie pracuję i jakie deklaruję dochody, zmniejsza motywację do pracy i zachęca do ukrywania dochodów. A więc zwiększa pokusę, by działać w szarej strefie.
Dzisiejszy system wymagał założenia w ZUS indywidualnego konta dla każdego ubezpieczonego. Ale dzięki temu wzrosła skłonność do ujawniania dochodów. Jeżeli pracownik ma świadomość, że jego emerytura będzie zależała od wysokości obowiązkowych składek, a więc od poziomu wynagrodzenia, leży w jego interesie, by ujawniać jak największe dochody. Są tacy, którzy wolą zarabiać w szarej strefie i wydać pieniądze dziś, zamiast zabezpieczyć przyszłość. Dotyczy to ok. 20 proc. pracowników, większość zdaje sobie sprawę, że opłaca im się przekazywać wysokie składki.
Gdybyśmy teraz wprowadzili system „emerytura dla każdego po 900 zł”, musielibyśmy do niego dopłacać. Dziś świadczenia wynoszą nieco ponad tysiąc złotych, a na jednego emeryta pracują cztery osoby. Za 25 lat relacja ta będzie wynosiła dwa do jednego. Chcąc utrzymać emeryturę w wysokości 900 zł, bylibyśmy zmuszeni do podniesienia podatków.
Dlatego emerytura państwowa nie mogłaby być wyższa niż 400 zł. Czy jesteśmy gotowi zaakceptować sytuację, w której ludzie umierają z głodu? Bo jeżeli nie, to taką osobę ktoś musi utrzymywać. A za to trzeba zapłacić. Dziś częściowo problem utrzymania rodziców biorą na siebie dzieci. Ale łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której ktoś, kto nie zgromadził oszczędności, wydając na bieżąco zarabiane pieniądze, osiąga podeszły wiek i zostaje bez opieki. Można powiedzieć „sam sobie winien”. Ale nie zgodzę się na to, by mu odmówiono pomocy. A nie chciałbym płacić podatku na utrzymanie osób, które nie były rozsądne i zaradne na tyle, żeby zapewnić sobie zabezpieczenie na starość. Całkowita swoboda gospodarowania pieniędzmi oznaczałaby, że część społeczeństwa – znacznie większa niż wspomniane 20 proc. pracujących – będzie na utrzymaniu bardziej zapobiegliwych.
Słyszymy, że nasze emerytury i tak będą niskie. Osoba, która przejdzie na emeryturę, mając przed sobą 15 lat życia, czyli okres pracy w stosunku do okresu pobierania emerytury będzie jak 3 do 1, może się spodziewać świadczeń na poziomie 80 proc. przeciętnego zarobku w ciągu życia. Wiek emerytalny musi być powiązany z długością życia. Należy zachować proporcje 3 do 1. Jako moment przejścia na emeryturę trzeba zatem przyjąć przeciętny czas trwania życia pomniejszony o 15 lat. Wtedy emerytury nie będą niskie.