Nowe przepisy nie zabraniają nikomu pracować. Zniechęcają jedynie ludzi aktywnych zawodowo do wyciągania ręki po świadczenia z ZUS. Każdy może pracować, jak długo chce. Utratę etatu ryzykuje tylko wtedy, gdy jednocześnie będzie chciał brać emeryturę. Taki właśnie jest sens nowych przepisów.
Jeśli pracownik chce pobierać emeryturę, musi się najpierw zwolnić z pracy. Wkrótce może się zatrudnić ponownie, jednak ryzykuje, że pracodawca nie przyjmie go z powrotem. Takie rozwiązanie blokuje emerytom możliwość pracy – wołają krytycy nowych przepisów.
Nieprawda. Nowe przepisy nie zabraniają nikomu pracować. Zniechęcają jedynie ludzi aktywnych zawodowo do wyciągania ręki po świadczenia z ZUS. Każdy może pracować, jak długo chce. Utratę etatu ryzykuje tylko wtedy, gdy jednocześnie będzie chciał brać emeryturę. Taki właśnie jest sens nowych przepisów.
Moje wątpliwości budzi w nich jedynie konieczność składania wypowiedzeń przez emerytów, którzy już pobierają świadczenia i nadal chcą to robić. To łamanie zasady, że prawo nie działa wstecz. Te przepisy mogą zostać skutecznie oprotestowane.
Jednak w swym głównym zamyśle nowe przepisy są pożyteczne. W Polsce zostało wypaczone pojęcie emerytury. Ona jest po to, by ludzie, którzy nie mają już siły pracować, mieli z czego żyć. A nie po to, żeby w pewnym momencie życia dublowali swoje dochody. Polacy przyzwyczaili się, że emerytura jest dodatkiem do pracy. Nie taki jest jej sens.
Wyobraźmy sobie dwie pracujące kobiety w wieku 60 lat. W obliczu nowych przepisów stają przed wyborem – co zrobić. Mogą złożyć wypowiedzenie, przejść na emeryturę i jako emerytki wrócić na swoje stanowiska. Ryzykują jednak, że pracodawca ich znowu nie przyjmie. A one chcą być aktywne. Jedna z tych kobiet decyduje się nie ryzykować i pozostać w pracy przez 5 lat, rezygnując na razie ze świadczenia. Teraz będzie miała mniejsze dochody, niż gdyby zdublowała je z emeryturą, ale dzięki temu, że sięgnie po świadczenie z ZUS dopiero za 5 lat, będzie ono o 50 proc. wyższe, niż gdyby zaczęła je pobierać teraz.
Druga kobieta zdecydowała się przejść na emeryturę, a jednocześnie udało się jej pozostać w pracy. Pobiera świadczenie od 60. roku życia. Będzie więc niższe, niż gdyby zaczekała. Kobieta kończy 65 lat i odchodzi z pracy. Załóżmy, że zarabiała 2 tys. zł i dostawała 1 tys. zł emerytury. Więc z 3 tys. zł musi się przestawić na 1 tys. zł. Drastyczne. Natomiast jej koleżanka z taką samą pensją, która pracując, nie brała świadczenia, po odejściu z pracy w wieku 65 lat dostanie 1,5 tys. zł. Jej dochody obniżą się o 500 zł. To już nie jest drastyczne. No i do końca życia będzie dostawać więcej pieniędzy niż kobieta, która przeszła na emeryturę w wieku 60 lat.
Konieczność dokonania wyboru skłoni nas też do refleksji – jakie wyjście jest dla mnie bardziej korzystne. Ludzie często nie myślą o przyszłości odległej o 15 lat. A starość dzieli się na dwa okresy. W pierwszym mamy siłę dorabiać, w drugim już nie. Nie jesteśmy nawet w stanie sami o siebie zadbać, musimy za to płacić. Warto o tym pomyśleć, planując emeryturę.