Lekarze rodzinni próbowali powtórzyć scenariusz, jaki zafundowało pacjentom Porozumienie Zielonogórskie kilka lat temu. Wtedy gdy po Nowym Roku zamknęli gabinety, rząd ugiął się pod ich żądaniami i NFZ dał więcej pieniędzy. Tym razem się nie udało, ale takie historie będą się powtarzać, dopóki fundusz będzie monopolistą na rynku finansowania świadczeń zdrowotnych.
Zapewne życzeniem świątecznym większości pracowników NFZ będzie, aby ten rok już się skończył. Nie dość, że jego kasa świeci pustkami, rząd ogłosił, że będzie zwalniał urzędników, w tym z funduszu, to jeszcze kończą się kontrakty praktycznie wszystkich szpitali, specjalistów czy lekarzy rodzinnych. Gdy przeciwnik jest słaby, najlepiej atakować. Tak zrobili lekarze rodzinni i postawili ultimatum: albo więcej pieniędzy na POZ, albo pacjenci od 3 stycznia będą odsyłani z kwitkiem. Liczyli, że ta groźba zadziała. Tym razem tak się nie stało. I nie chcę przesądzać, czy zdecydował o tym brak determinacji lekarzy, czy, jak tłumaczą sami zainteresowani, spotkanie z premierem i zapewnienie, że jak NFZ będzie miał dodatkowe pieniądze w 2011 roku, to podwyżki nie ominą podstawowej opieki zdrowotnej. Tak czy inaczej gabinety na razie będą otwarte.
Rząd zyskał chwilę spokoju, która może się jednak skończyć już wiosną, kiedy okaże się, że np. sytuacja finansowa NFZ wcale się nie poprawia. Lekarze na pewno przypomną premierowi wcześniej składane obietnice. Przypomną też o zapowiedziach zmian w systemie ochrony zdrowia. Część z nich znalazła się w tzw. pakiecie zdrowotnym, nad którym już pracują posłowie. Zabrakło wśród nich jednak dwóch najważniejszych projektów – o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych oraz podziale NFZ i prywatnych funduszach.
Bez tych dwóch elementów nie ma mowy o normalizacji stosunków między NFZ a świadczeniodawcami. Fundusz będzie dalej monopolistą narzucającym swoje zasady gry. I tak też działa. Tyle że z jego punktu widzenia jest to całkiem racjonalne. Jak się nie czuje oddechu konkurencji na plecach, to po co coś zmieniać czy przyjmować inny punkt widzenia. W takiej sytuacji wszelkie próby wywalczenia lepszej pozycji negocjacyjnej przez świadczeniodawców są z góry skazane na porażkę. Obydwie strony o tym dobrze wiedzą, ale dalej prowadzą swoją grę pozorów. I będą się w nią bawić, dopóki NFZ nie stanie się tylko jedną z alternatyw dla ubezpieczonych – w końcu to dzięki ich pieniądzom ten moloch w ogóle funkcjonuje.