Urzędy nie będą musiały zwracać do budżetu pieniędzy zaoszczędzonych w wyniku redukcji zatrudnienia. Mają trafiać na podwyżki dla najlepszych, choć istnieje zagrożenie, że wszyscy otrzymają po równo. Dyrektorzy urzędów powinni wreszcie zmienić swoje przyzwyczajenia i nauczyć się doceniać pracę najlepszych urzędników. W przeciwnym razie zwolnienia nie przyniosą żadnych efektów – ani oszczędności dla budżetu, ani lepszej jakości pracy urzędów.
Zakończyła się rządowa batalia o zwalnianie urzędników. Teraz wszystko w rękach parlamentarzystów. Przez ostanie dwa miesiące trwania przepychanek o 10-proc. redukcje w administracji państwowej przekonaliśmy się, że urzędnicy to bardzo silne lobby. W dodatku, jeśli chodzi o ochronę miejsc pracy – skuteczne. Celem ich zabiegów i ataków stał się Michał Boni, minister w kancelarii premiera odpowiedzialny za przygotowanie ustawy o zwolnieniach w administracji. Musiał pójść na duże ustępstwa, aby rząd w przyszłości mógł w ogóle mówić, że zmniejszył zatrudnienie w administracji. Z każdym spotkaniem, czy to ze związkami zawodowymi, czy też z forum dyrektorów generalnych, wpisywał do ustawy kolejne stanowiska, które nie będą objęte zwolnieniem.
Ostatnim sukcesem urzędników w tej batalii jest pozostawienie zaoszczędzonych pieniędzy w kasach urzędów. Oszczędności niemałe – sięgające 1 mld zł rocznie. Ta wolta jest zdumiewająca, tym bardziej że w pierwszych zdaniach uzasadnienia do ustawy o zwalnianiu urzędników czytamy, że redukcja jest podyktowana trudną sytuacją finansów publicznych. Zaoszczędzone po redukcjach pieniądze mają trafić na podwyżki dla tych najlepszych. To szczytny cel. Zwłaszcza że w niektórych urzędach zarabia się bardzo mało, co udowodniło wartościowanie stanowisk. Obawiam się jednak, czy tak się stanie. Dyrektorzy generalni mają swoje przyzwyczajenia. Mogą więc zaoszczędzone po zwolnieniach pieniądze przekazać na podwyżki pensji po równo dla wszystkich urzędników. Z kolei część z nich na nagrody świąteczne – oczywiście też po równo i dla wszystkich. To nie jest motywujące, ale gwarantuje święty spokój w urzędzie. Pracownicy mogą sobie co najwyżej ponarzekać, że tegoroczne nagrody były niższe od poprzednich.
O tym, że taki scenariusz jest realny, świadczy to, że dyrektorzy generalni nie wykorzystują przepisów, które dają im możliwość zarządzania jak prawdziwym menedżerom. Już od blisko dwóch lat – tyle obowiązują już nowe przepisy o służbie cywilnej – mają swobodę kształtowania zatrudnienia. Mogą je zwiększać lub zmniejszać, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczać dla najlepszych. Wybrali to pierwsze. Rząd powinien więc uważnie przyglądać się temu, co wydarzy się w przyszłym roku w urzędach. Po to, aby znowu nie wygrała strategia świętego spokoju.