Pierwszy fan futbolu w Polsce, premier Donald Tusk, może być zazdrosny o mistrzowskie zagranie swojego koalicjanta Waldemara Pawlaka.
Jednym celnym strzałem wicepremier zapędził w pole karne wiecznych krytykantów rządu, czyli związki zawodowe i organizacje pracodawców. Na posiedzeniu Komisji Trójstronnej, w trakcie kolejnej odsłony batalii o wysokość płacy minimalnej w 2011 r., niespodziewanie zaproponował im zmianę zasad jej ustalania. Pomysł jest genialnie prosty. Jeśli PKB w danym roku wyraźnie rośnie, wzrasta też płaca minimalna, ale nie więcej niż do połowy przeciętnego wynagrodzenia. Jeśli mamy recesję – płaca minimalna zostaje obniżona, ale nie poniżej 40 proc. średniej płacy.
Szatański geniusz tej propozycji polega na tym, że ani związki, ani pracodawcy nie mają powodów, aby ją krytykować. Co więcej, choć wydaje się to nieprawdopodobne, czyni ona zadość sztandarowym żądaniom obu stron. Związki od zawsze domagały się, żeby w okresie wzrostu gospodarczego firmy dzieliły się zyskami z pracownikami. Pomysł wicepremiera spełni to żądanie. Jeśli PKB będzie rósł, płaca minimalna pójdzie w górę. Związkowcy od lat domagali się też wprowadzenia mechanizmu, który zapewni wzrost minimalnego wynagrodzenia do połowy przeciętnej pensji. Co premier Donald Tusk rok temu obiecał, wicepremier Pawlak chce wprowadzić w życie. Jego propozycja przewiduje osiągnięcie takiego poziomu płacy minimalnej, jeśli gospodarka będzie się w miarę dobrze rozwijać. Tylko utrzymująca się latami recesja może ten proces powstrzymać. Pozostaje wreszcie pytanie, jak związkowcy wytłumaczą pracownikom, że pomysł Waldemara Pawlaka jest zły, skoro, gdyby obowiązywał już teraz, płaca minimalna w przyszłym roku byłaby o 58 zł wyższa od kwoty obecnie zaproponowanej przez rząd?
Propozycja wicepremiera spełni jednak też odwieczne żądanie pracodawców. Płaca minimalna przestanie być wreszcie odgórnie narzucanym kagańcem dla firm. Jej wysokość zostanie uzależniona od koniunktury i nie będzie oderwana od kondycji polskich firm, które pensję minimalną płacić muszą. Organizacjom pracodawców trudno będzie wytłumaczyć, że to zły pomysł, skoro gdyby obowiązywał już w trakcie ubiegłorocznego kryzysu gospodarczego, w tym roku płaca minimalna nie wzrosłaby nawet o grosz.
Kolejne rozmowy w sprawie minimalnej pensji w 2011 r. odbędą się już w poniedziałek. Nie zazdroszczę pracodawcom i związkowcom, bo w meczu z wytrawnym przeciwnikiem, w którym stawką są wynagrodzenia pracowników, muszą bardzo uważać, żeby przypadkiem nie strzelić sobie gola.