Kolejny rząd chce się zmierzyć z waloryzacją emerytur. Poprzedni gabinet odpuścił, bo uznał, że wątpliwości konstytucyjne w tej sprawie są zbyt duże. Premier Donald Tusk musi udowodnić, że to kilkumiesięczny fajerwerk przygotowany na wybory samorządowe, który potem okaże się niemożliwy w realizacji.
Tak było z chemiczną kastracją pedofilów. Gdy projekt znajdzie się na stole, musimy być pewni, że nie będzie go można obalić w Trybunale Konstytucyjnym. Waloryzacja kwotowa sprawi, że wszyscy dostaną po równo. Ci, którzy mają najwyższe emerytury – czyli pracowali najdłużej i zarabiali najwięcej – będą poszkodowani. Rząd będzie musi przekonać tę grupę, że taki ruch jest naprawdę konieczny. A jak się z tym upora, będzie też musiał pokazać, czy to pomysł na ochronę emerytów w najgorszej sytuacji, czy szukanie oszczędności w nieco zamożniejszych – ale wciąż biednych – emeryckich portfelach. Bo w takim przypadku to dyskusja na zupełnie inny temat. Zresztą całkiem sensowny, bo obecny system uzależniający waloryzację od inflacji i wzrostu płac może się okazać zbyt kosztowny w utrzymaniu.