Narodowy Fundusz Zdrowia tak już dał wszystkim popalić, że dokonał rzeczy niemożliwej – zjednoczył posłów PO i PiS. Na razie tylko wokół idei likwidacji tej instytucji.
Powołany do życia w 2003 roku przez ówczesnego ministra zdrowia w rządzie SLD Mariusza Łapińskiego NFZ zdecydowanie na zdrowie nam nie wyszedł. Miał zastąpić mocno krytykowane kasy chorych, zmniejszyć koszty, a rozrósł się w wielką biurokratyczną machinę, na której utrzymanie idzie już ponad pół miliarda złotych rocznie. Na dodatek jest to struktura mocno upolityczniona, której prezesi zmieniają się jak w kalejdoskopie – średni czas życia szefa NFZ wynosi tylko rok. To nie lekarz, lecz urzędnik NFZ decyduje często o tym, kto dostanie finansowanie, a kto nie. Tak było w styczniu tego roku z ograniczeniem dostępu do chemioterapii niestandardowej. W efekcie trudno już znaleźć instytucję gorzej postrzeganą przez Polaków. Ocenia ją źle trzy czwarte obywateli. Pozytywnie 6 proc. – wynika z niedawnego sondażu CBOS.
Zmieńmy to gruntownie. W miejsce scentralizowanego NFZ wprowadźmy kilka niezależnych ubezpieczalni konkurujących o nas, pacjentów. To my decydowalibyśmy, gdzie trafią nasze składki zdrowotne. Szkoda tylko, że tak późno.