Pozycja związków zawodowych w spółkach Skarbu Państwa urosła do monstrualnych rozmiarów. Ich działacze zasiadają w zarządach, radach nadzorczych, zarabiają krocie, mają biura, służbowe auta i jeszcze często wymuszają zlecenia dla swoich firm.
Lista nadużyć jest długa. A politycy różnych opcji od lat tylko siedzą cicho. Albo są z nimi powiązani, albo nie chcą poczuć swądu palonych pod oknem opon. W ubiegłym roku PO nabrała odwagi i chciała ograniczyć prawa „rozwydrzonych związkowców wypasionych na państwowych pieniądzach”. Proponowano nawet objęcie ich liderów obowiązkiem składania oświadczeń majątkowych. Bo też zarabiają szokująco dużo – na przykład w KGHM 42 działaczy dostaje rocznie 7,5 mln zł. Oczywiście na zapowiedziach się skończyło. Wybuchł światowy kryzys ekonomiczny, trzeba było negocjować pakiet antykryzysowy. Nikt nie chciał awantur. Teraz na związki podnosi rękę Rada Gospodarcza przy premierze. Proponuje, by usunąć związkowców z rad nadzorczych i zarządów, bo to patologia. Oj, będzie krzyk. Życzę powodzenia, ale uwierzę, jak zobaczę. Na związki nie ma mocnych.