Sąd Najwyższy wydał właśnie orzeczenie, zgodnie z którym pracownik może domagać się od firmy odszkodowania za to, że zdenerwował go szef. To kolejny z przywilejów dla pracowników, które tak naprawdę ich dyskryminują.
Klasycznym jego przykładem jest czteroletnia ochrona przed zwolnieniem osób zbliżających się do emerytury. Bo jakie zadanie ma pani Halina czy Krystyna z kadr odnośnie do takich pracowników? Dać szefowi znać, że za kilka tygodni czy miesięcy nie będzie już ich mógł zwolnić. Zwiąże się więc z nimi, na dobre czy na złe, na cztery lata. Co w takiej sytuacji robi właściciel firmy? Najczęściej podejmuje decyzję o zwolnieniu.

Słowo, które robi karierę

Taka osoba traci więc pracę. To przeżycie traumatyczne, zwłaszcza dla starszego pracownika. Zazwyczaj firma musi też uzasadnić jej zwolnienie, na siłę więc szuka na nią haków. Po to, aby w sądzie pracy nie narazić się na zarzut bezpodstawnej redukcji kadry. Ale jeszcze gorsze jest to, że na rynku pracy taka osoba jest właściwie bez szans. Jaki pracodawca zdecyduje się przyjąć 55-letnią kobietę, która lada moment wejdzie w wiek ochronny. Ten poprzedni wie przynajmniej, jak taka osoba pracuje. Ale ten, który ma zatrudniać, ryzykuje wiele. Bo co jeśli okaże się, że taka osoba zostanie przyjęta i później nie będzie specjalnie się starać, wiedząc, że nie można jej zwolnić?
Ochronę tę trzeba więc jak najszybciej zlikwidować. Tym bardziej że po pierwsze jest w Polsce absurdalnie długa. Nawet w krajach UE, jeśli występuje, trwa zazwyczaj 2 lata. Po drugie w styczniu ubiegłego roku diametralnie zmieniło się orzecznictwo Sądu Najwyższego w sprawie zwalniania starszych osób – tych, które już osiągnęły wiek emerytalny. Sąd uznał – aż dziw, że tak późno – iż osiągnięcie tego wieku ma nie być jedyną przyczyną zwolnienia. Do tamtej pory takie praktyki były na porządku dziennym. Ta zmiana linii orzeczniczej skutkuje tym, że pracodawca, który nie zdecyduje się zwolnić osoby wchodzącej w okres ochronny, musi się liczyć z tym, że nie będzie mógł też tego swobodnie zrobić, gdy osiągnie ona wiek emerytalny. To dla niego dodatkowe ryzyko. Często za duże.



Flexicurity. To słowo robi karierę. To połączenie elastyczności na rynku pracy z bezpieczeństwem socjalnym w razie jej utraty, ale też z egzekucją starań od osoby, która z pomocy korzysta. Ma udowodnić, że chce pracować. Wtedy może liczyć na pomoc. W zamian daje się firmom możliwość prowadzenia swobodniejszej polityki kadrowej. Zwolnić łatwo, ale dzięki temu i pracę znaleźć jest łatwiej. Na rynku jest większy ruch, a firma nie obawia się zatrudniać nowych ludzi. W razie dekoniunktury może ich zwolnić. U nas wciąż jednak pilnuje się socjalnych zdobyczy, nie chcąc przyznać, że tak naprawdę dyskryminują. Tak jest też z umowami o pracę na czas nieokreślony. Tak mocno chronią pracowników przed zwolnieniem, że jesteśmy rekordzistami Europy, jeśli chodzi o umowy na czas określony. A zatrudnionego na jej podstawie pracownika można pozbyć się z dnia na dzień. Po dwóch tygodniach wypowiedzenia nie ma już żadnego zabezpieczenia. To jest prawdziwa cena zbytniej ochrony.

Motyw główny? Tchórzostwo

Podjęcie decyzji o likwidacji ochrony przedemerytalnej doprowadziłoby do: mniejszej liczby zwolnień osób w wieku przedemerytalnym, mniejszej ich stygmatyzacji w firmie – teraz mówi się o nich: „On jest już pod ochroną, to niewiele musi robić”, „Szkoda powierzać mu nowe zadania, bo i tak, ponieważ jest chroniony, się z nich nie wywiąże' – redukcji lęku osób zbliżających się do okresu ochronnego o etat i tym samym ich zmniejszenia ich skłonności do ucieczki na świadczenie społeczne (wcześniejsza emerytura, renta, świadczenie przedemerytalne), inwestowania w starsze osoby. Firmy wiedząc, że taka osoba ucieknie na świadczenie lub że będzie trzeba ją zwolnić, nie wysyłają jej na szkolenia czy nie powierzają jej odpowiedzialnych zadań.
Tchórzostwo – to motyw pilnowania tego rodzaju absurdalnych pseudoprzywilejów. Dotyczy to wszystkich – związków zawodowych, rządu, posłów czy opozycji. Wszyscy drżą przed podjęciem niepopularnych, choć koniecznych decyzji. Problem polega jednak na tym, że ich odkładanie powoduje niepowetowane straty. Trzeba mieć nadzieję, że trwający właśnie kryzys strefy euro nauczy polityków, że praktyka utrzymywania wygodnej iluzji prowadzi do katastrofy.