Właśnie zaczął się coroczny horror rodziców. Odbywająca się w marcu rekrutacja do publicznych przedszkoli przypomina batalię o najlepsze miejsca na uniwersytetach (sam mam czworo dzieci, wiem, co mówię). Tyle że tam decydują wyniki egzaminów, a o miejscu w przedszkolu często znajomości czy wręcz łapówki. Rodzice biją się o miejsca, bo jest ich za mało.
Rząd proponuje tymczasem zaledwie ułatwienia w zakładaniu żłobków czy opłacanie z budżetu składek do ZUS i NFZ za nianie. Może to zalegalizować ich pracę i unikniemy w przyszłości konieczności utrzymywania ich przez podatników. Ale to za mało.
W Polsce, wzorem orlików, powinien powstać ogólnopolski, finansowany z budżetu program budowy i zakładania przedszkoli. Tak aby każde dziecko w wieku 3 – 6 lat miało tam zapewnione, jak w podstawówce, miejsce. To inwestycja – maluchy mają lepszy dostęp do edukacji, rodzice mogą wracać do pracy, babcie nie przechodzą na wcześniejsze emerytury, by zajmować się wnukami. W efekcie zyskujemy jako społeczeństwo.
Nawet noblista Gary Becker, guru liberalnej tzw. szkoły chicagowskiej, wskazywał, że powinno się inwestować – nawet publiczne pieniądze – w obywateli. To opłacalne. Tak byłoby w przypadku dostępnych przedszkoli.