Rząd, który jest głodny sukcesu po ostatniej wpadce ze stoczniami, uznał, że czas na zmiany w administracji. Nie od dziś wiadomo, że w powszechnej opinii urzędnik to wróg publiczny numer jeden – nie lubi pracować, a jak musi, to bardzo niechętnie.
Pewnie dlatego premier zaproponował redukcję zatrudnienia w urzędach o co najmniej 10 proc. Nikt jednak wcześniej nie pokusił się o analizę, czy aby na pewno we wszystkich urzędach jest za dużo pracowników. Nikt też nie zadał sobie trudu pokazania konsekwencji zaproponowanych zmian. Mniej urzędników to mniej kontroli skarbowych, dłuższe kolejki i w rezultacie paraliż funkcjonowania państwa. Premier zapomniał chyba, że na sukces jego rządu nie pracują tylko doradcy odpowiedzialni za PR i sondaże, ale też dobrze wykształceni urzędnicy. I to oni w pierwszej kolejności mogą mu podziękować za dotychczasową współpracę.