Usztywnienie marż i cen zbytu leków refundowanych to bezprecedensowy sposób ingerowania w swobodę działalności gospodarczej. Niektórzy nawet twierdzą, że to likwidacja wolnego rynku w farmacji.
W artykule Sztywne ceny ograniczą konkurencję między hurtowniami farmaceutycznymi (GP 211/2008) pani Katarzyna Bondaryk oceniała prawdopodobne rozwiązania prawne projektowanej nowelizacji prawa farmaceutycznego. Niestety, obawy autorki okazały się uzasadnione, bo projekt przedstawiony właśnie do konsultacji społecznych zawiera regulacje w sposób bezprecedensowy ingerujące w swobodę działalności gospodarczej na rynku farmaceutycznym. Należy podkreślić, że nie jest to w żadnym razie kolejna kosmetyczna zmiana wielokrotnie nowelizowanej już ustawy, ale projekt wprowadzający zupełnie nowy kształt rynku albo, jak twierdzą niektórzy, likwidujący wolny rynek w farmacji. Oprócz innych równie kontrowersyjnych rozwiązań wpływających na konkurencję w tej branży, jak np. zakazy koncentracji, z punktu widzenia pacjentów na pierwszy plan wysuwa się usztywnienie marż i cen zbytu leków refundowanych.

Wbrew interesowi pacjenta

W uzasadnieniu nowelizacji konieczność wprowadzenia sztywnych marż i cen zbytu leków refundowanych skwitowano dosłownie jednym zdaniem, wskazując, że zagwarantuje to obniżenie cen leków i spowoduje, że ustalenie cen tych leków między producentem, hurtownikiem i aptekarzem zostanie jednoznacznie uregulowane z korzyścią dla pacjenta. Dla osób działających w branży farmaceutycznej oczywiste jest, że obydwa założenia są nieprawidłowe, a skutek wprowadzanych zmian będzie wręcz odwrotny. Wynika to z analizy struktury ceny leku, którą pacjent płaci w aptece. Składa się ona z dwóch części pokrywanych przez dwóch płatników, tj. NFZ oraz samego pacjenta. Fundusz płaci zawsze tylko do tzw. limitu ceny, czyli poziomu ceny najtańszego leku w grupie terapeutycznej. Część, którą płaci pacjent, to reszta ceny ponad wymieniony limit. Obecnie ta część płacona przez pacjenta poddana jest regułom konkurencji, ponieważ marża pobierana przez firmy działające na tym rynku jest nie sztywna, ale maksymalna. Oznacza to, że nie musi być przejęta w całości przez te podmioty, a jej część może być oferowana pacjentom. Wskutek tego pacjenci otrzymują rabaty czy opusty, które obniżają zakres ciążącej na nich dopłaty. Obowiązek pobierania sztywnej marży zlikwiduje taką możliwość odbierając firmom farmaceutycznym prawo konkurowania ceną. W efekcie będą one zmuszone do pobierania dokładnie takiej marży, jaką wyznaczy dla nich odgórnie ustawodawca. Oznacza to, że efektem nowelizacji dla pacjentów będzie wzrost, a nie, jak wskazuje w uzasadnieniu projektu Ministerstwo Zdrowia, obniżka cen leków refundowanych.

Błędna diagnoza

Projektodawca stawia sobie za cel ograniczenie, jak to określa, patologicznych działań, które zwiększają wydatki refundacyjne NFZ. Nie kwestionując słuszności tych założeń i potrzeby eliminowania nieprawidłowości rynkowych, trzeba zwrócić uwagę na błędne podejście do problemu. Twórca projektu nie zadaje sobie bowiem trudu, aby sprawdzić, czy obecne uprawnienia, którymi dysponują organy regulujące działalność w sektorze farmaceutycznym, w ogóle są wykorzystywane ani czy wprowadzenie rozwiązań mniej ingerujących w rynek nie przyniosłoby lepszych skutków. Nie mówi się np. o tym, że prawidłowo egzekwowane przepisy prawa farmaceutycznego o zakazach reklamowych mogłyby znacząco ograniczyć zjawisko tzw. kupowania pacjentów. Nie ma też w ogóle dyskusji dotyczącej systemu monitorowania preskrypcji leków, podczas gdy to właśnie recepty, a nie cena kształtuje popyt na leki refundowane. Nie sposób uniknąć refleksji, że projektodawca przyjął po prostu koncepcję likwidacji konkurencyjnego rynku, zamiast jego efektywnej kontroli za pomocą dostępnych środków prawnych. Idąc tym tokiem rozumowania, należałoby usztywnić ceny także w innych branżach, bo przecież szkodliwe praktyki rynkowe, np. w postaci zmów cenowych, występują choćby na rynkach produktów spożywczych, paliw, energii, czyli dóbr równie ważnych, a może nawet ważniejszych niż leki, bowiem niezbędnych do codziennego funkcjonowania konsumentów. Oczywiste jest, że taki pomysł uznany zostałby za kuriozalny.

Pozorne konsultacje

Ministerstwo Zdrowia poddało pod publiczne konsultacje projekt ustawy w kształcie nieznacznie różniącym się od dokumentu przygotowanego jeszcze przez poprzedni rząd. Zawiera on te same propozycje skrytykowane poprzednio przez większość przedstawicieli branży, urzędy centralne, jak UKIE, czy UOKiK, a nawet prawników konstytucjonalistów zarzucających nowelizacji niezgodność z ustawą zasadniczą. Czy zatem jest w ogóle sens zgłaszać ponownie uwagi do projektu, skoro wbrew przekazywanym zastrzeżeniom założenia resortu zdrowia zostały uznane za jedynie słuszne? Pozostaje wierzyć, że warto, a obecne konsultacje będą tym razem naprawdę polegać na wysłuchaniu opinii przedstawicieli branży farmaceutycznej. Muszą bowiem wywołać refleksję na temat zasadności proponowanych zmian, a nie tylko stwarzać formalne alibi potwierdzające przeprowadzenie dyskusji publicznej na temat projektowanej ustawy