Po dotacje wyciągają ręce ludzie z doświadczeniem. A przynajmniej z pomysłem. W biznes inwestują też pieniądze swoje i rodziny.
Biznes bezrobotnych / Dziennik Gazeta Prawna
W pierwszym półroczu tego roku zarejestrowani bezrobotni stworzyli blisko 19,5 tys. firm. To o 35 proc. więcej niż w tym samym okresie ubiegłego roku – wynika z danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Było to możliwe dzięki dotacjom, jakie otrzymali z urzędów pracy. Zarejestrowany bezrobotny może uzyskać w nich na rozpoczęcie działalności gospodarczej maksymalnie sześciokrotność przeciętnego wynagrodzenia – obecnie to ponad 25 tys. zł.
– Zainteresowanie dotacjami na własny biznes jest bardzo duże. Mamy trzy razy więcej chętnych na dotacje, niż planowaliśmy w oparciu o środki, jakimi dysponujemy – informuje Irena Lebiedzińska, dyrektor PUP w Opolu.
Wsparcie z tego urzędu otrzymał m.in. Łukasz Piotrowski, który przez dwa lata był bezrobotny. Miał jednak 10 lat doświadczenia w pracy w firmie zajmującej się klimatyzacją pomieszczeń. Postanowił to wykorzystać, ponieważ jest duże zapotrzebowanie na tego rodzaju usługi. Miał jednak tylko połowę środków na zakup narzędzi, maszyn i podzespołów do naprawy, montażu i serwisu urządzeń klimatyzacyjnych. – Drugą połowę, ok. 20 tys. zł, otrzymałem z urzędu pracy, co pozwoliło mi na realizację planów – mówi Piotrowski.
Wsparcie na działalność, jak sam określa odlotową, otrzymał również Robert Drohomirecki. Przez kilka lat latał balonem pewnego inwestora. Ale to się skończyło i przez pół roku nie miał zajęcia. Postanowił jednak, że nadal będzie się utrzymywał z latania balonem. Pomógł mu w tym urząd pracy, finansując prawie w połowie zakup używanego sprzętu.
– Zainteresowanie środkami na rozpoczęcie działalności gospodarczej było w pierwszym półroczu duże, a wszyscy zainteresowani, którzy spełniali określone warunki, otrzymali dotacje – wyjaśnia Jerzy Bartnicki, dyrektor PUP w Kwidzynie.
Dodaje, że spodziewa się, że po wakacjach zaczną się zgłaszać absolwenci różnego typu szkół zainteresowani tworzeniem własnego biznesu. Twierdzi, że także oni mogą liczyć na finansowe wsparcie urzędu.
– Urząd Pracy w Kwidzynie pozwolił mi zrealizować życiowe plany – cieszy się Natalia Charzewska, właścicielka gabinetu weterynaryjnego. Informuje, że po skończeniu studiów przy pomocy pośrednika uzyskała staż w prywatnym gabinecie w Olsztynie. Pracodawca miał darmową siłę roboczą. Ale po stażu zatrudnił ją na pół etatu tylko na trzy miesiące, aby wywiązać się z umowy z urzędem pracy. – W Olsztynie rynek pracy dla weterynarzy jest już zapełniony. Dlatego przeniosłam się do Prabut, gdzie dzięki dotacji z urzędu pracy mogłam otworzyć własny gabinet. Oczywiście same pieniądze z pośredniaka nie wystarczyłyby na podjęcie działalności, ale stanowiły solidne wsparcie, które w połączeniu z wcześniej zaoszczędzonymi pieniędzmi oraz uzyskanymi od rodziny pozwoliły mi na otwarcie gabinetu – podkreśla Charzewska.
Ale jak się okazuje, nie we wszystkich pośredniakach można liczyć na szybkie wsparcie. – Zainteresowanie dotacjami jest duże, ale w tym roku nie udzieliliśmy jeszcze żadnej. Uznaliśmy, że niepotrzebna jest konkurencja między różnymi instytucjami – uważa Tomasz Rafalski, dyrektor PUP w Nowym Mieście Lubawskim. Dodaje, że w jego regionie jest Fundacja Przedsiębiorczości Atut, która ma środki z Unii Europejskiej na wspieranie osób, które chcą otworzyć własny biznes. Rozpoczęła już przyjmowanie wniosków z tym związanych. Można w niej uzyskać ponad 23 tys. zł na własny biznes. Środki na ten cel ma również Warmińsko-Mazurski Zakład Doskonalenia Zawodowego. – Postanowiliśmy więc poczekać do czwartego kwartału tego roku, aby rozpatrywać wnioski o wsparcie finansowe tych bezrobotnych, którzy nie uzyskali dotacji we wspomnianych instytucjach, do których ich obecnie kierujemy. Dzięki temu mamy więcej środków na przykład na staże czy szkolenia bezrobotnych – podkreśla Rafalski.
W tym roku na podejmowanie działalności gospodarczej przez bezrobotnych przewidziano w Funduszu Pracy 510,2 mln zł. Firmy, które otrzymały dotacje, muszą działać co najmniej rok. W przeciwnym wypadku zwracają pieniądze. Tego, co dzieje się z nimi potem, nikt nie bada.