W lipcu Komisja Europejska podejmie decyzję o dalszych losach projektu zmian w dyrektywie o delegowaniu pracowników - zapowiedziała w czwartek unijna komisarz. ds. zatrudnienia Marianne Thyssen. Część krajów UE, w tym Polska, wzywa KE do wycofania projektu.

Budząca kontrowersje rewizja dyrektywy o pracownikach delegowanych była jednym z tematów obrad ministrów pracy i polityki społecznej państw UE w Luksemburgu. Projekt KE przewiduje, że pracownik wysłany przez pracodawcę do innego kraju UE powinien mieć prawo do takiego samego wynagrodzenia (wraz z wszystkimi jego składnikami), jak pracownik lokalny, a nie tylko do płacy minimalnej, jak jest obecnie.

Propozycji sprzeciwiają się przede wszystkim wschodnioeuropejskie państwa UE, twierdząc, że uderzy ona w firmy tego regionu, ograniczając im swobodę świadczenia usług w UE.

Parlamenty 11 krajów, w tym Polski, uruchomiły tzw. procedurę żółtej kartki w tej sprawie, oceniając, że propozycja Komisji zagraża unijnej zasadzie pomocniczości; zgodnie z tą zasadą UE nie powinna regulować spraw, które mogą być lepiej uregulowane na poziomie krajowym. Po otrzymaniu żółtej kartki Komisja musi ponownie przeanalizować swą propozycję i zdecydować, czy ją podtrzyma, zmieni albo wycofa.

"Obecnie analizuję zastrzeżenia parlamentów, które traktuję bardzo poważnie. Na tej podstawie przedstawię KE propozycję decyzji (...) Moją ambicją jest, byśmy podjęli tę decyzję w lipcu" - powiedziała Thyssen podczas obrad ministrów.

Jak podkreśliła, delegowanie pracowników ma ewidentnie wymiar ponadgraniczny. "Dlatego regulacje dotyczące delegowania powinny być ustalane na poziomie europejskim - oceniła. - Gdy w marcu przedstawiliśmy naszą propozycję, uznaliśmy, że respektuje ona zasadę pomocniczości".

Komisja podkreśla, że celem jej projektu jest wzmocnienie praw pracowników delegowanych, a także zapewnienie równych warunków konkurowania usługodawcom lokalnym i zagranicznym, oskarżanym często o tzw. dumping socjalny.

W trakcie czwartkowych obrad ministrów propozycję KE zdecydowanie poparły Belgia, Francja, Austria, Niemcy, Szwecja, Francja i Grecja. Belgia zażądała nawet zaostrzenia projektu i skrócenia okresu delegowania, po którym pracownik ma być w pełni objęty przepisami prawa pracy państwa goszczącego. W propozycji KE okres ten wynosi dwa lata.

O wycofanie propozycji zaapelowały z kolei Polska, Węgry, Rumunia, Czechy, Litwa i Łotwa. Wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Marcin Zieleniecki powiedział, że opinie parlamentów 11 krajów wobec projektu KE "nie powinny być postrzegane jedynie jako krytyczna ocena projektu dyrektywy pod względem jego zgodności z zasadą pomocniczości, ale także jako wyraz uzasadnionej obawy, iż propozycja Komisji będzie miała negatywny wpływ na konkurencyjność UE i funkcjonowanie rynku wewnętrznego".

"W ocenie Polski proponowane zmiany dyrektywy wprowadzą nowe, nieuzasadnione i nieproporcjonalne obciążenia dla przedsiębiorców delegujących pracowników i utrudnią proces delegowania poprzez brak przejrzystości nowych przepisów" - powiedział Zieleniecki, dodając, że projekt "podważa traktatową swobodę świadczenia usług".

Podkreślił też, że Polska popiera zwalczanie nadużyć związanych z delegowaniem pracowników, nawet jeśli mają one incydentalny charakter. Jednak skuteczne przeciwdziałanie nieuczciwym praktykom to cel przyjętej już dyrektywy wdrożeniowej do przepisów o delegowaniu pracowników, która wchodzi w życie 18 czerwca.

Z Polski pochodzi najwięcej pracowników delegowanych w UE; w 2014 r. było to prawie 430 tysięcy na 1,9 mln (22,3 proc.). Najwięcej pracowników z Polski pracuje w sektorze budowlanym - 46,7 proc., przemyśle – 16,6 proc., edukacji, ochronie zdrowia i zajęciach socjalnych - 13,9 proc. Najczęściej osoby delegowane są do Niemiec (56 proc. wszystkich Polaków), Francji (12 proc.), Holandii i Belgii.