Lusar: Rodzice czują się zaszantażowani. Mają wybór: albo zerówka nie wiadomo gdzie, albo pierwsza klasa w szkole rejonowej.
Trwa rekrutacja do przedszkoli i zerówek. Z jakimi związanymi z nią problemami dzwonią do państwa rodzice?
Telefonują głównie rodzice sześciolatków i zgłaszają nieprawidłowości w przyjmowaniu dzieci do przedszkoli. Pytają, gdzie – zgodnie z prawem – sześciolatki mogą trafić. Są zdezorientowani, bo spodziewali się wyboru między przedszkolem a szkołą, tymczasem część samorządów pozostawiła im wybór między szkołą a... szkołą. Już w styczniu burmistrzowie i wójtowie odgórnie decydowali, że dzieci sześcioletnie powinny być przenoszone z przedszkoli do oddziałów zerowych w szkołach, zapominając o prawie do kontynuacji edukacji przedszkolnej. Używali argumentu, że w przeciwnym razie przedszkola będą miały zbyt mało miejsc dla dzieci trzyletnich.
A rodzice wolą zostawić dzieci w obecnych placówkach. Sytuacja jest tym trudniejsza, że w wielu przypadkach dzieci nie dostaną się nawet do zerówki w swojej docelowej szkole. W oddziałach przedszkolnych nie obowiązuje zasada rejonizacji. Rodzice czują się zaszantażowani. Mają wybór: albo zerówka nie wiadomo gdzie, albo pierwsza klasa w szkole rejonowej.
Dlaczego miałby to być zły wybór?
Pozostając w swoich placówkach, dzieci nie muszą zmieniać otoczenia i nauczycieli. Jeśli będą przeniesione do zerówki szkolnej poza rejonem, już po roku nastąpi dla nich kolejna zmiana, tym razem na szkołę obwodową. To fatalne rozwiązanie z punktu widzenia psychologii dziecka. W zerówkach szkolnych dzieci mają też gorsze warunki: szkoła zapewnia krótszą opiekę, nie ma w niej całodziennego wyżywienia, część oddziałów pracuje na zmiany, mają zazwyczaj mniejsze sale, są kłopoty z dostępem do placów zabaw.
Samorządy stosują różne techniki, aby przekonać rodziców do zerówek, między innymi antagonizują ich. Częścią ich narracji jest to, że przez sześciolatki dla dzieci trzyletnich nie będzie miejsc w przedszkolach.
Minister edukacji wysłała do samorządów list, w którym przypomniała, że w przedszkolach powinny znaleźć się miejsca. To pomogło?
Częściowo tak. W wielu miejscowościach rodzicom pozwolono składać deklaracje kontynuacji przedszkola. Niestety wskutek początkowej dezinformacji nie wszyscy zdążyli złożyć te dokumenty w terminie. Część gmin z kolei stosuje obecnie inny wybieg – organizują oddziały zamiejscowe przedszkoli. To taka forma, w której teoretycznie oddziałem zarządza dyrektor przedszkola, ale fizycznie jest on w szkole. Czyli różnica jest pozorna. W dodatku jest to sposób szantażu rodziców – burmistrzowie mówią im na przykład, że dziecko może trafić do oddziału zamiejscowego, który będzie przykładowo w gimnazjum, bo tam akurat gmina miała wolne pomieszczenie. Wielu rodziców uległo presji i zrezygnowało ze złożenia deklaracji lub wycofało je. Z dwojga złego woleli już wziąć udział w rekrutacji do zerówki, której lokalizację przynajmniej znają, albo zupełnie poddali się i wysyłają dziecko do I klasy, bo tylko to oferuje im szkoła rejonowa.
Gmina może tworzyć takie oddziały zgodnie z prawem?
Aby otworzyć oddział zamiejscowy, potrzebna jest uchwała rady gminy o zmianie sieci placówek. Uchwały te opiniuje kurator. Zdarzają się przypadki, że dzieci są już teraz zapisane do oddziałów zamiejscowych, które nie zostały jeszcze utworzone uchwałą. To oznacza, że zamiast przedszkola mają obietnicę miejsc w nieistniejącym oddziale zamiejscowym. W naszej opinii to łamanie prawa. Rodzice powinni odwoływać się i zaskarżać takie decyzje zapadające w ramach rekrutacji. Osobnym tematem są warunki – większość szkół nie spełnia podstawowych norm dla przedszkolaków, należy wtedy alarmować sanepid i straż pożarną.
Reforma w praktyce: sześciolatek nie pójdzie do szkoły
Siedmiolatki obowiązkowo do pierwszej klasy, a sześciolatki do przedszkola, ale z możliwością wcześniejszego startu szkolnego – takie rozwiązania przegłosowali posłowie PiS. Projekt miał gwarantować rodzicom wolność wyboru dotyczącą edukacji ich dziecka. Ale te zapisy w praktyce mogą okazać się martwe, a droga sześciolatka do szkoły – zamknięta.
W czym rzecz? Resort edukacji do przyjętych rozwiązań napisał nową podstawę programową – to wytyczne dotyczące tego, czego, kiedy i jak powinno się nauczyć dziecko. Dokument przekazano do konsultacji. Określa on m.in., że dziecko sześcioletnie w przedszkolu powinno uczyć się czytać, pisać i liczyć. – Wcześniej zaczynało uczyć się liter po rocznym przygotowaniu przedszkolnym. Teraz będzie robiło to od razu – zauważa Iga Kazimierczyk z Fundacji Przestrzeń dla Edukacji. Autorzy projektu nowej podstawy programowej zwracają uwagę, że „dziecko sześcioletnie (...) powinno podejmować aktywność podobną do aktywności ucznia”.
Kiedy dziecko pójdzie do pierwszej klasy, te umiejętności na podstawowym poziomie powinno mieć opanowane. Podstawa programowa dla nauczania wczesnoszkolnego zakłada, że dziecko aż do trzeciej klasy je doskonali.
To właśnie może stać się barierą nie do pokonania dla dzieci, które rodzice chcieliby posłać do szkoły jako sześciolatki. Pozornie droga nie jest skomplikowana – wystarczy, że dziecko będzie miało pozytywną opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej. Z powodu zapisów podstawy programowej może się jednak okazać, że nawet dziecko gotowe do szkoły emocjonalnie nie będzie w stanie przeskoczyć progu. Chyba że rodzice sami nauczą je pisać i czytać. Przedszkolne grupy pięciolatków nie będą się tego uczyły.
Rozwiązania skrytykowała m.in. minister edukacji w rządzie Tuska Katarzyna Hall. „Chcąc przesunąć rozpoczęcie nauki pisania i czytania do przedszkolnej zerówki dla sześciolatków, trzeba wprowadzić obowiązek edukacji przedszkolnej pięciolatka, przygotowujący do tej edukacji, zaś w klasie pierwszej dać już obecne programy klasy drugiej, wtedy zaoszczędzimy dzieciom nudzenia się na starcie szkolnym i powtarzania drugi raz tego samego” – napisała na swoim blogu.
Podstawę programową jeszcze można zmienić – MEN czeka na uwagi do 11 marca.