Równa płaca za taką samą pracę, dodatki do pensji obowiązujące w danym kraju czy ograniczenie świadczenia usług do 24 miesięcy – takie zmiany zaproponowała wczoraj komisarz UE Marianne Thyssen. Przeciwko nim protestują polskie firmy wysyłające podwładnych do pracy za granicę.
Polscy pracodawcy delegujący wystosowali list m.in. do komisarz UE ds. zatrudnienia i spraw socjalnych Marianne Thyssen oraz komisarz UE ds. rynku wewnętrznego Elżbiety Bieńkowskiej. Sprzeciwiają się zmianom dyrektywy podstawowej o delegowaniu i wprowadzeniu zasady „równej płacy”. Inicjatywa została poparta przez Stowarzyszenie Agencji Zatrudnienia, Business Centre Club oraz Pracodawców RP.
Groźne wynagrodzenie
– Wśród propozycji jest taka, aby pracownicy delegowani otrzymywali „odpowiednie wynagrodzenie” zapewniające im ochronę – wskazuje Stefan Schwarz, prezes Inicjatywy Mobilności Pracy. – Oznacza to, że każdy kraj mógłby sobie ustalić, ile u niego będzie wynosić odpowiednie wynagrodzenie. Możliwe też, że ta stawka zostanie ustalona oddzielnie dla pracowników delegowanych. W efekcie kraje, które chcą pozbyć się delegowania, m.in. Belgia, Holandia, Francja czy Austria, łatwo będą mogły zlikwidować konkurencję. Wystarczy, że ustalą pensje na takim poziomie, że korzystanie z pracowników delegowanych przestanie być opłacalne – mówi Stefan Schwarz.
Podkreśla, że firma, która wysyła do pracy za granicę, ponosi dodatkowe koszty, których nie wydaje się na lokalnych pracowników – takie jak transport, wynagrodzenie, zamieszkanie. – Dlatego zrównanie wynagrodzeń lokalnych pracowników i tych delegowanych, którzy obecnie muszą zarabiać nie mniej niż płaca minimalna w danym kraju, spowoduje, że korzystanie z nich stanie się nieopłacalne – dodaje Stefan Schwarz.
Te obawy podziela Joanna Jasiewicz, adwokat z Kancelarii Prawnej Gide Loyrette Nouel. – Duże zaniepokojenie wzbudza wprowadzenie nowej koncepcji zdefiniowania pojęcia wynagrodzenia w dyrektywie o delegowaniu. Ma być ono wypłacane w wysokości niezbędnej do ochrony pracownika. To bardzo szeroka definicja i może skutkować dużą uznaniowością, co w praktyce jest zaprzeczeniem rzekomego celu rewizji dyrektywy, tj. wprowadzenia większej jasności i przejrzystości przepisów. Zważywszy na obecne działania państw członkowskich choćby w sferze wynagrodzeń minimalnych, problem uznaniowości jest bardzo realnym ryzykiem. W efekcie zamiast być doprecyzowanym pojęcie wynagrodzenia może zostać jeszcze bardziej rozmyte – ostrzega Joanna Jasiewicz.
Bonusy do pensji
Druga kontrowersyjna kwestia, którą zaproponowała Komisja Europejska, to zagwarantowanie dodatków do wynagrodzenia.
– Przypuszczam, że chodzi o dodatki uzgodnione w ramach układów zbiorowych pracy, w tym układów branżowych. Polski pracodawca nie bierze udziału w negocjacji układu zbiorowego, który obowiązuje w danym kraju i określonej branży. Musiałby się jednak do niego stosować w odpowiednim zakresie do zapewnienia pracownikowi delegowanemu „odpowiedniego” wynagrodzenia – wskazuje Joanna Jasiewicz. Pracownikom delegowanym przysługiwałby różne dodatki, np. stażowy, mimo że do pracy przyjechali tylko na kilka miesięcy. – Pytanie, jak go wyliczyć prawidłowo, zważywszy na duże odrębności między ustawodawstwami poszczególnych państw członkowskich – zastanawia się Joanna Jasiewicz.
Zdaniem pracodawców to o tyle niebezpieczna propozycja, że państwa, które chcą się pozbyć firm delegowanych, mogłyby w tym celu wykorzystać to narzędzie. – Tak było w przypadku elektrobudowy w Finlandii, gdzie ustalono, że każdy pracownik miałby otrzymywać dodatek za dojazdy, o ile mieszka 100 km od firmy. Z tym, że tak daleko mieszkali tylko pracownicy delegowani, co oznaczało, że korzystanie z ich usług wiązało się z dodatkowymi kosztami dla firmy delegującej – podaje przykład Stefan Schwarz.
Związkowcy jednak kibicują propozycjom, które chce wprowadzić KE. – Polski pracownik nie powinien konkurować tylko niższym wynagrodzeniem, ale także fachowością, jakością i terminowością świadczonej pracy. Pod tym względem jesteśmy w Europie cenieni – uważa Paweł Śmigielski z OPZZ.