Przekonujemy nieprzekonanych, udowadniamy, że więcej to mniej. 500+ jak w soczewce pokazuje, że jako społeczeństwo lubimy dokopać. Generalnie od razu na sercu lżej, jak się nie uda. Za działanie nie pochwalimy, chętnie podstawimy nogę.
500+ jako pomysł rządu na podniesienie wskaźnika dzietności może się podobać albo nie. Ale stał się faktem. Za wcześnie na ocenę, czy faktycznie zachęci do rodzenia więcej niż jednego dziecka lub czy doprowadzi do spadku aktywności zawodowej kobiet. Nie zmienia to faktu, że każdy rząd powinien ustalać priorytety działania. PO miała z tym problem, bo nie potrafiła określić, jaki obszar działania jest dla niej najważniejszy: edukacja, praca, zdrowie. Biznes, a może inwestycje.
W przypadku PiS na pierwszy plan wysuwa się rodzina (mamy Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej). I nie obrażam się, znając program tej partii, że definiuje ją w sposób tradycyjny. Nie obrażam się, więc daleko mi do uproszczeń, że program dyskryminuje wszystkich samotnych rodziców, że wyklucza ze wsparcia wszystkie związki partnerskie, że nie zauważa zmian w strukturze rodziny. Takie twierdzenia są równie nieuprawnione jak sądy sporej grupy polityków i „znanych”, że te 500 zł to nic innego jak pieniądze, za które będzie można kupić 299 puszek piwa. Bo jeżeli politycy mają taki obraz polskiej rodziny, to broń nas Boże, by rodziły się w nich kolejne pokolenia dzieci – skoro ich rodzice nic innego nie robią, tylko przepijają każdą złotówkę, a odpowiedzialności w nich tyle, co kot napłakał.
Do tego dochodzi irytująca retoryka wpychająca rodziny kwalifikujące się do wsparcia również na pierwsze dziecko w buty nieudaczników, patologii oraz klientów pomocy społecznej (niektórzy stawiają znak równości między pieniędzmi z programu 500+ a zasiłkiem społecznym). To niebezpieczne i niesprawiedliwe porównanie, choćby z tego powodu, że wsparcie trafi do pracującej kobiety samotnie wychowującej trójkę dzieci. I teraz proste ćwiczenie: mieć 1500 zł ekstra miesięcznie to lepiej czy gorzej?
Na wsparcie w trudzie wychowania rodzice mogą liczyć w większości krajów Europy. System dopłat istnieje w Niemczech, we Francji, w krajach skandynawskich czy anglosaskich. Każdy z nich stawia gdzie indziej akcenty. W Skandynawii system wsparcia dla rodziców jest skonstruowany tak, by matka jak najszybciej wróciła do pracy, w Niemczech koncentruje się na bezpośrednim wsparciu finansowym. W końcu Wielka Brytania, dla wielu Polaków ta ziemia obiecana. Między innymi tak chętnie wybierana ze względu właśnie na system wsparcia dla dzieci. Oburza nas dyskusja na forum europejskim o ograniczeniu przywilejów zasiłkowych dla Polaków tam przebywających. Ale w tym samym czasie wylewamy wiadro pomyj, bo ktoś (w tym przypadku rząd) proponuje 500 zł na dziecko. Może problem polega na tym, że to jest „ten” rząd. Rząd PiS. W efekcie co bardziej niecierpliwi i wychodzący przed szereg eksperci i politycy ocenili działanie programu 500+, zanim ten na dobre wystartował.
Ich twierdzenia będą uzasadnione, jeżeli faktycznie jedynym pomysłem rządu na wsparcie rodziny okaże się 500+. Bo polityka prorodzinna, by była skuteczna, musi być kompleksowa. Powiązana z systemem tanich mieszkań, rozwiązań podatkowych (np. niższy VAT na wyroby dziecięce), powszechnym dostępem do opiekunek, żłobków i przedszkoli. W końcu z pediatrą, do którego teraz czeka się w kolejce.
Ale małostkowość w ocenianiu zostawmy na później. Satysfakcja może będzie mniejsza, za to przynajmniej zachowane będą pozory uczciwości.