Na wzroście gospodarczym zależy każdemu rządowi, bez względu na to, czy u steru władzy jest lewica, prawica, czy ugrupowanie z tzw. środka. O tym, że polska gospodarka ma się dobrze i będzie się dalej rozwijać, zapewniają także obecni ministrowie. Tylko czy ten stan uda się utrzymać? Otóż patrząc na ostatnie poczynania zwycięskiego ugrupowania, nie jest to już takie pewne. Bo jak do tej pory działania rządu i wspierających go posłów skupiają się na dokręcaniu – i to w ekspresowym tempie – śruby pracodawcom. O ile duże firmy przetrzymają nowe, ekspresowo wprowadzane obowiązki i daniny, to te mniejsze mogą zniknąć. Wtedy zapowiadany wzrost gospodarczy zostanie tylko sennym marzeniem, bo jak nie patrzeć, decyduje o nim przede wszystkim kondycja firm.
Nie neguję potrzeby uregulowania pod względem płacowym sytuacji zleceniobiorców, nie neguję potrzeby niezapowiedzianych kontroli we wszystkich firmach, niepokoi mnie jednak sposób, w jaki dąży się do tego celu. A raczej to, że państwo zdaje się postrzegać przedsiębiorców wyłącznie jako cwaniaków i oszustów, którzy wszelkimi dostępnymi sposobami starają się obniżyć swoje koszty. Zapewne są i tacy, ale nie wszyscy. Dlaczego mają oni płacić za grzechy innych? Dlaczego wrzuca się ich do jednego worka? Nie rozumiem też, jak można narzucać firmom i ich partnerom – czytaj: samozatrudnionym – nowych zasad współpracy.
Jeszcze bardziej niepokoi mnie to, że Państwowa Inspekcja Pracy nagle wprowadza nowe zasady kontrolowania firm usługowych, choć ma świadomość, że zarówno przepis, jak i orzecznictwo są niejednoznaczne. Jeśli państwowy organ wykorzystuje swoją silniejszą pozycję w relacjach z przedsiębiorcami, to nie jest to najlepsza wróżba na przyszłość. Droga na skróty nigdy nikomu nie wyszła na dobre. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że zapędy rządu i podległych mu organów ostudzą partnerzy społeczni, o ile ich głos zostanie wysłuchany.