Na realizację sztandarowego programu PiS lokalnym władzom może zabraknąć ludzi, pieniędzy, a nawet podstawowej wiedzy o nim.
Władze największych miast chciałyby rozpocząć przygotowania do wypłaty świadczeń od kwietnia, ale wciąż nie mają wytycznych. – Prosimy o pilne przekazanie projektów rozporządzeń, bo to one przesądzają o sposobie realizacji tego zadania. Dziś nie znamy tych projektów i nie wiemy, jak się przygotować – zwracał uwagę Andrzej Porawski ze Związku Miast Polskich podczas wczorajszej dyskusji ze stroną rządową.
Niewykluczone, że realizacja programu odbije się finansową czkawką: w pierwszej kolejności gminom, a następnie rządowi – gdy samorządy zaczną się domagać zwrotu poniesionych kosztów. Część miast, z którymi rozmawialiśmy, już teraz wskazuje, że wysokość dotacji dla samorządów określona w projektowanej ustawie jest niewystarczająca. – Autorzy projektu zakładają 2 proc. dotacji celowej z budżetu państwa na obsługę zadania. W przypadku świadczeń rodzinnych, których realizatorami są też gminy, dotacja ta kształtuje się na poziomie 3 proc. A przy świadczeniach rodzinnych mamy do czynienia z mniejszą grupą świadczeniobiorców. W naszej ocenie zasadne byłoby przyznanie dotacji przynajmniej na poziomie analogicznym do dotacji pozyskiwanej na obsługę świadczeń rodzinnych, co postulowaliśmy również na spotkaniu Unii Metropolii Polskich – twierdzi Beata Krzyżanowska, rzeczniczka prezydenta Lublina.
Wtórują jej urzędnicy z Katowic. – Przy założeniu, że koszty obsługi zostaną utrzymane na poziomie 2 proc., środki z dotacji przeznaczone na realizację zadania być może będą wystarczające do bieżącej obsługi świadczeń, jednak nie są w stanie zabezpieczyć kosztów przygotowania i remontu lokali przeznaczonych na realizację programu. Koszty te znacznie obciążą budżet gminy – wskazuje Dariusz Czapla z katowickiego magistratu.
Samorządy niepokoi nie tylko fakt, że na dwa miesiące przed planowanym uruchomieniem programu niewiele o nim wiedzą od strony organizacyjnej, ale też ogromna skala chętnych na rządową pomoc. – Ze wstępnych analiz wynika, że do świadczeń wychowawczych, przy takich założeniach jak w obecnym projekcie ustawy, kwalifikowałoby się co najmniej dwa razy więcej osób, niż ma to miejsce w przypadku świadczeń rodzinnych – zwraca uwagę Beata Krzyżanowska z Lublina (w mieście zameldowanych jest ok. 38 tys. rodzin, w których wychowuje się ponad 56 tys. dzieci poniżej 18. roku życia). W Rzeszowie przedstawiciele urzędu miasta mówią o „spodziewanej, a niespotykanej dotychczas na taką skalę liczbie wnioskodawców” (ok. 15 tys. osób).
Na wczorajszym posiedzeniu Komisji Wspólnej wiceminister rodziny i pracy Bartosz Marczuk uspokajał, że przedstawiciele ministerstwa zorganizują w całej Polsce szkolenia dla urzędników, którzy będą się zajmować weryfikowaniem wniosków i wypłatami świadczeń. Jak dodał, samorządy są już wyposażone w komórki wypłacające świadczenia rodzinne, dlatego można liczyć na „efekt skali i synergii”.
Ale bardziej niż stanem wiedzy urzędników samorządy zdają się przejmować potencjalnymi kolejkami. Lista chętnych, zwłaszcza w dużych miastach, będzie długa. – To świadczenie będzie dotyczyć minimum 150 tys. dzieci – mówi Katarzyna Pieńkowska ze stołecznego ratusza. Kraków szacuje, że w tamtejszych urzędach o świadczenie ubiegać się będzie ok. 38 tys. rodzin dla ok. 50 tys. dzieci. Z kolei w Toruniu z programu 500+ skorzysta ok. 18 tys. podopiecznych, zaś weryfikacja kryterium dochodowego (ustalonego na pierwsze dziecko przez rząd na poziomie 800 lub 1,2 tys. zł) będzie dotyczyła 5–6 tys. osób.
Każdy, kto pojawi się w urzędzie z wnioskiem, będzie oczekiwał sprawnej wypłaty pierwszego świadczenia. Na to raczej nie ma co liczyć. Samorządy przestrzegają, że cały proces będzie czasochłonny, głównie ze względu na weryfikację dochodu petentów. – Wnioski osób, które ubiegać się będą o świadczenie na pierwsze dziecko, wymagać będą wystąpienia na drodze elektronicznej lub pisemnej do poszczególnych instytucji, np. ZUS, urzędu skarbowego czy urzędu stanu cywilnego. Każdy wniosek o ustalenie prawa do świadczenia wychowawczego będzie musiał zostać zweryfikowany – tłumaczy Dariusz Czapla z Katowic.
Samorządy i rząd rozmijają się także w szacunkach dotyczących ilości dodatkowych etatów w lokalnych urzędach. Zdaniem ustawodawcy do obsługi nowego zadania w samorządach trzeba będzie zatrudnić 7 tys. pracowników. To średnio ok. trzech etatów na gminę. Zdaniem samorządów ten wskaźnik również może być niedoszacowany. Przykładowo w Katowicach uruchomienie programu 500+ wiąże się z koniecznością utworzenia ok. 27 etatów. Z kolei w Rzeszowie urzędnicy mówią o konieczności zatrudnienia od pięciu do dziesięciu osób.
– Po trupach do celu – kwitują w rozmowie z nami samorządowcy przysłuchujący się wczorajszej dyskusji na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Mimo to Andrzej Porawski ze Związku Miast Polskich deklaruje dobrą wolę lokalnych władz. – Celem naszych uwag nie jest opóźnianie rządowego programu, ale dbałość o to, aby prawidłowo wypełnić zlecane nam zadanie – mówi. Ustawę o programie 500+ Sejm ma uchwalić jeszcze w lutym.
17 mld zł ma kosztować program 500+ w tym roku, jeśli wejdzie w życie od kwietnia. W przyszłym roku będzie to już 23 mld zł