Trzeba skończyć z życiem na kredyt, na koszt przyszłych pokoleń – mówi w wywiadzie dla GazetaPrawna.pl Jeremi Mordasewicz, Doradca Zarządu Konfederacji Lewiatan.

Z badań opublikowanych przez Pew Reasech Center wynika, że 47 proc. polskich rodziców jest przekonanych, iż ich dzieci będą w gorszej sytuacji finansowej niż oni sami. Jak było do tej pory? Czy dzieci radzą sobie gorzej czy lepiej od swoich rodziców?

Jeremi Mordasewicz / DGP

Po drugiej wojnie światowej kolejne pokolenia w Europie radziły sobie lepiej od poprzednich. Wiodło im się dobrze, ponieważ miały silną motywację do pracy, dokonywał się postęp techniczny i w efekcie rosła wydajność pracy a wraz z nią wynagrodzenia. Do tego zwiększała się liczba osób w wieku produkcyjnym. Rosły również wydatki socjalne, ale jak długo powiększała się liczba pracujących i ich wydajność, tak długo dawało się je sfinansować. Z czasem wzrost wydajności pracy wyhamował, kolejne pokolenia stały się mniej liczne od poprzednich, a liczba emerytów rosła, bo wiek emerytalny podnoszono wolniej niż wydłużało się nasze życie. W rezultacie zadłużenie europejskich państw wzrosło do granic możliwości. Trzeba skończyć z życiem na kredyt, na koszt przyszłych pokoleń.

Obecnie liczebność gospodarstw domowych jednak znaczenie spada. Jak przewiduje GUS, w Polsce liczba tych jednoosobowych do 2035 r. wzrośnie o 972 tys., a więc o ponad 25 proc. %. Ich udział w strukturze społecznej zwiększy się zatem o 5,6 do 32,5 proc. Przy niewielkim wzroście gospodarstw dwuosobowych, wszystkie liczniejsze zaliczą kilkuprocentowy spadek.

Dla wzrostu gospodarczego i dobrobytu liczebność gospodarstw domowych nie ma większego znaczenia. Liczy się udział osób w wieku produkcyjnym w całej populacji. Im mniej ludzi będzie pracować, tym wyższe podatki będą musieli płacić, aby utrzymać osoby niepracujące. Dla społeczeństwa jako całości korzystne byłoby, gdyby rodziło się więcej dzieci. Inaczej to wygląda z punktu widzenia dzieci, które mogą liczyć na spadek, bo czym mniej mają rodzeństwa, tym większą część odziedziczą.

Od czego jeszcze będzie zależał dobrobyt potomków?

Liczyć będzie się wydajność pracy, bo od niej zależą wynagrodzenia. W Polsce wydajność pracy rośnie szybciej niż w bogatych krajach, ale niestety nie dość szybko, aby powstrzymać emigrację młodzieży. Przy czym istotne jest wynagrodzenie netto, a nie brutto. Jeśli powstrzymamy stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego a emeryci wywalczą zwiększenie świadczeń, to zarobki netto naszych dzieci będą niższe. W Polsce pracuje zaledwie 16 mln osób, a ponad 9 mln pobiera emerytury i renty. W rezultacie podatki są wysokie lecz poziom inwestycji niski. Jeżeli chcemy szybciej się rozwijać, musimy więcej inwestować. Utrzymanie rzeszy młodych często emerytów pochłania ogromne środki i ogranicza możliwości inwestowania. Jeśli nie zwiększymy poziomu krajowych oszczędności i inwestycji, nawet za cenę ograniczenia wzrostu konsumpcji, może się okazać, że dzieciom będzie gorzej niż nam.

Polska całkiem nieźle wypada jeśli chodzi o ściąganie zagranicznego kapitału. Zgodnie z raportem fDi Magazine, w ubiegłym roku pod względem liczby projektów zajęliśmy 5 miejsce w Europie i z kapitałem wartym 6 mld dolarów.

Polska jest znacznie większa od Czech czy Słowacji, więc przyciąga więcej inwestycji, ale w przeliczeniu na mieszkańca wypadamy słabo. Poza tym trzeba pamiętać, że zysk z inwestycji trafia do kieszeni właściciela. Jeżeli chcemy mieć większy udział w zysku z inwestycji, to musimy je finansować z własnych oszczędności. Niestety poziom oszczędności w Polsce jest bardzo niski. W konsekwencji poziom inwestycji waha się około 20 procent. Tymczasem w państwach, które szybko się rozwijały, jak Korea czy Irlandia, sięgał 30. To ogromna różnica. Ważne będzie więc zachowanie proporcji między konsumpcją i oszczędnościami. Gdy dopłaty do naszych rent i emerytur pochłoną więcej pieniędzy, kolorowy scenariusz dla naszych dzieci może się nie spełnić.

Mamy zatem jakieś mocne strony?

Jesteśmy krajem goniącym, więc możemy kopiować najlepsze rozwiązania. Jesteśmy na dorobku, więc mamy silniejszą motywację do pracy, jesteśmy bardziej mobilni. Nie jesteśmy tak bardzo zadłużeni jak społeczeństwa zachodnie. Nie chodzi tylko o zadłużenie państwa, ale również samych gospodarstw domowych. Dług publiczny mamy prawie trzy raz mniejszy niż Włosi i cztery razy mniejszy niż Grecy.

Z czego wynika tak ogromny pesymizm Francuzów? Badania Pew Reasech Center wskazują, że aż 85 proc. pytanych rodziców jest przekonanych, że ich dzieciom będzie powodzić się gorzej niż im samym.

Francuzi rzeczywiście mają powody do pesymizmu. Ich gospodarka jest w stagnacji, motywacja do pracy osłabła, produktywność nie rośnie, świadczenia socjalne są kosztowne i finanse publiczne są napięte, imigranci nie asymilują się, inne kraje gospodarczo doganiają Francję. Obywatele zaczynają to wszystko dostrzegać, ale rozleniwieni dobrobytem, nie są skłonni do wyrzeczeń i zmiany stylu życia. A w takim razie słusznie oceniają, że ich dzieciom będzie powodzić się gorzej niż im samym.

A czy amerykański sen nie zmienił się już w koszmar? Tylko 40 proc. rodziców przewiduje lepszą przyszłość dla swoich dzieci.

Problemem Stanów Zjednoczonych jest to, że bogactwo jest tam nierówno rozłożone i do tego różnice się pogłębiają. Jeżeli dochody najbogatszych rosną, a dochody klasy średniej i najuboższych nie, tak jak w ostatnich trzydziestu latach w USA, porządek gospodarczy zaczyna być kwestionowany. Napływ imigrantów zwiększa podaż pracowników, a jednocześnie część produkcji jest przenoszona do państw o niższych kosztach, co hamuje wzrost zapotrzebowania na pracowników, w szczególności tych o niskich kwalifikacjach. Efektem tych dwóch trendów jest osłabienie pozycji przetargowej pracowników w Stanach Zjednoczonych a jednocześnie- co warto zauważyć- poprawa pozycji pracowników w państwach przyjmujących amerykańskie inwestycje i eksportujących pracowników, jak Chiny czy Meksyk. Amerykanie odczuwają stagnację wynagrodzeń, a wzrost płac w Chinach mało ich interesuje.

Badanie PRC to kolejne potwierdzenie hegemonii Chin na rynku gospodarczym. 95 proc. rodziców jest przekonanych o lepszej przyszłości finansowej swoich dzieci.

Chiny mają podstawy, by myśleć pozytywnie. Poprzednie pokolenia żyły w tragicznej biedzie. Obecnie nigdzie poza Chinami nie notuje się tak szybkiego i długotrwałego wzrostu gospodarczego i poprawy poziomu życia. Nad Chinami zbierają się czarne chmury, ponieważ Chiny inwestują bardzo dużo, ale efektywność tych inwestycji jest często niska. Większość Chińczyków nie zdaje sobie jednak z tego sprawy.

Wracając na lokalny grunt, czy polscy rodzice nie są zbyt pesymistycznie nastawieni jeśli chodzi o finansową przyszłość swoich dzieci?

Polska jest państwem na dorobku, ale powoli zmniejszamy dystans do bogatych państw zachodniej Europy. Mamy prawo do większego optymizmu. Trzeba jednak pamiętać, że istnieje zagrożenie demograficzne. Obecnie należymy do najmłodszych europejskich społeczeństw, ale starzejemy się najszybciej w Europie: rodzi się mało dzieci, a pokolenie powojennego wyżu demograficznego przechodzi na emeryturę. Kiedyś na jednego emeryta pracowało pięć osób, obecnie pracują trzy, w następnym pokoleniu będą już tylko dwie. Jeżeli nie chcemy nadmiernie obciążyć pokolenia naszych dzieci podatkami, musimy stopniowo podnosić wiek emerytalny.